Autor

Agnieszka

Rok z życia owcy

autor Agnieszka

Wyobraźcie sobie rolnika, który w owczarni ma 100 owiec. W jednym stadzie jest 23 owce, 75 maciorek i dwa barany. Maciorki to dorosłe samice owiec, które urodzą jagnięta były i będą matkami. Owce żyją średnio od jednego do siedmiu lat.

Młode zostają matkami już następnej wiosny, zaledwie rok po tym jak same były jagniątkami. Dzięki temu, że mogą mieć dzieci może dożyją nawet kilka lat. Tyle szczęścia nie mają małe baranki, prawdopodobnie będą zabite już na zimę.

Po krótkim, ale szczęśliwym wolnym życiu na soczystych łąkach. Jeśli nie zaatakuje je drapieżnik.

Styczeń z życia owcy

Styczeń to spokojny miesiąc zarówno dla hodowców owiec jak i owiec. Barany zrobiły co do nich należało i większość owiec jest w ciąży. Oznacza to, że mają małe jagnięce zarodki w brzuchach. Okres ciąży owiec wynosi 145-150 dni, a dobra zasada zapamiętywania to 5 miesięcy minus 5 dni.

Całe stado przebywa w boksach. Teraz życie jest proste, kręci się głównie wokół jedzenia, odpoczynku i czekania na wiosnę. Przez całą zimę zwierzęta jedzą kiszoną trawę w belach tzw. Rundballe Grass.

Dokarmiane są też Kraftfortem, który uwielbiają i suchą karmę witaminizowaną czasem dostają antybiotyki. Średnio jedna owca zjada 4-5 kg. karmy dziennie, rano i wieczorem.

Luty z życia owcy

Dni są podobne do styczniowych, jednak płody rosną w brzuchach i można zrobić USG. Owce są głodne bez posiłku i hałaśliwe. Przyjeżdża wtedy specjalista z ultrasonografem, który przemierza 2600 kilometrów od gospodarstwa do gospodarstwa i liczy około 120.000 jeszcze nienarodzonych jagniąt.

Odwiedza on wówczas do dziesięciu gospodarstw dziennie i może obejrzeć ponad 100 zwierząt każdego dnia. A rocznie wykonuje około 50.000 badań. Maciorka na południu rodzi wcześniej niż jej kuzynka na północy.

USG najlepiej wykonać, gdy jest między 45 a 70 dniem ciąży. Owce stoją w ciasnym boksie pojedynczo i prześwietla się im brzuchy, wtedy wiadomo ile mają płodów. Rolnik zapisuje ilość i zagania następną owce do boksu. USG daje rolnikom klucz do planowania nadchodzących dni.

Wiedza o tym, ile owieczek nosi maciorka, jest na wagę złota dla hodowcy. Stado można sortować, a karmienie dostosować do liczby płodów. Ponadto dobrze jest móc obliczyć ilość pracy, tak by hodowca nie musiał czekać na trzecie i czwarte jagnię, którego nie będzie. Owce, które nie są w ciąży najczęściej kierowane są na rzeź.

Koncentraty i lepsza karma spowodowały w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrost liczby płodów na owcę. 20 lat temu, kiedy USG było już dostępne normalnym było dwa, czasem trzy jagnięta. Teraz nie jest rzadkością czworaczki, a nawet sześcioraczki. Dzięki USG rolnik wie czego się spodziewać, bo w przypadku mnogich ciąż owca będzie potrzebowała pomocy.

Potrzebne będzie też przedszkole dla jagniąt, ponieważ maciorka ma tylko dwa wymiona, małe adoptuje inna owca lub człowiek. Oznacza to, że małe, jeśli inna owca ich nie przyjmie karmione będą butelką. Te małe słodziaki w człowieku będą widziały matkę, biegły za nim jak pieski, ssały ubrania czy palce i chodziły za nim krok w krok.

Aby przyjęła ich inna owca, która ma tylko jedno jagnię musi uwierzyć, że jest ono jej własnym, a to możliwe jest od razu podczas porodu. Dlatego ważne jest planowanie i logistyka, tak by być przygotowanym na takie połączenia.

Większość owiec stara się dobrze opiekować więcej niż dwoma jagniętami, a adopcja jagnięcia nie jest wcale łatwa, bo lochy doskonale wiedzą kim jest jej dziecko i nie lubią, gdy się je oszukuje. Dlatego zdarza się, że odrzucają maluchy.

Marzec z życia owcy

Codzienne życie to nadal jedzenie, żucie i odpoczynek. Teraz łatwo jest zauważyć, że owce są w ciąży. Coraz ciężej jest im wstawać i kłaść się, a przy tym bardzo stękają. W marcu często strzyże się wszystkie owce. To jest praca, która wymaga doświadczenia specjalisty Saueklippera z mocnymi plecami, silnymi ramionami i nogami.

Konieczna jest też specjalna elektryczna maszynka. Czasem strzyże sam rolnik, jeśli przeszedł kurs, organizowany przez specjalne Związki Hodowli Owiec I Kóz. Większość Światowych Mistrzów Strzyżenia pochodzi z Australii, i potrafi ostrzyc owce w 30 sekund.

Owce strzyżone są dwa razy w roku. Jesienią i wiosną. Wełna z owiec strzyżonych w marcu to wełna wiosenna, nie jest tak piękna i długa jak jesienna. Ale ważnym jest, aby ostrzyc owcę przed porodem. Nowonarodzonym maluchowi znacznie łatwiej będzie znaleźć wymiona by ssać mleko.

Ale strzyżenie powinno odbywać się co najmniej na 3 tygodnie przed porodem, aby uniknąć nieprawidłowego ułożenia płodów, które są teraz duże i uciskają na organy. Strzyżone owce muszą siedzieć na tyłku, a tuż przed urodzeniem takie pozycje są odradzane.

Dla ludzi ważnym jest to, że wełna rośnie na owcach, bo to jedyne zwierzęta hodowlane, których wełna nadaje się na ubrania o czym wiedzieli już przed erą Wikingów. Wełniane ubrania oddychają i są dobre na ubrania sportowe do warunków zewnętrznych, dla tych którzy dużo się ruszają są spoceni i rozgrzani.

Dlatego wełna idealnie nadaje się dla dzieci, a te wiadomo spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu w deszczu i mrozie w norweskich przedszkolach.

Wełna owiec jest sortowana. Z ogona i pośladków jest pakowana osobno ze względu na cenniejsze futro. Wełna zostaje wysłana do fabryk, gdzie jest prana, czesana i farbowana.

Z przędzy norweskie kobiety dziergają, szydełkują i robią na drutach prawdziwe dzieła sztuki dumnie noszone. Pożądane i bardzo modne. Do tego przepiękne i niestety bardzo drogie. Bo wyjątkowe.

Kwiecień z życia owcy

W pierwszych tygodniach kwietnia rodzą się jagnięta. Owce to bardzo mądre zwierzęta i wiedzą, kiedy najlepiej im urodzić. Małe jagnięta potrzebują od matki dużo mleka. Uderzają główkami w wymiona swoich matek by pobudzić gruczoły mlekowe do produkcji. Wtedy locha musi otrzymywać specjalne pożywienie, by mogły produkować najlepsze mleko.

Jednak najlepsze mleko jest wtedy, gdy owce są na wypasie wiosennej trawy, która właśnie zaczęła kiełkować. Trawa jest pełna białka, witamin i minerałów i jest doskonałą zdrową żywnością.

Przed porodami rolnik musi dokonać wielu przygotowań ważne jest, aby owca mogła pozostać sama z młodymi przez pierwsze dni w specjalnych boksach. Dzikie zwierzęta po urodzeniu w lesie również znajdują miejsce na spokojny połóg.

Owca, gdy zbliża się poród staje się niespokojna, kopie, kręci się po boksie, nie jest zainteresowana jedzeniem, wtedy rolnik musi przenieść ją do specjalnego boksu. Owca kładzie się, a człowiek pomaga jej w porodzie.

Najpierw owca rodzi balon z wodami płodowymi. Jego celem jest otwarcie kanałów rodnych. Jeśli wszystko jest w porządku, nie potrwa to długo zanim kopyta jagnięcia będą widoczne i po kilku kolejnych jękach głowa wychodzi razem z przednimi nogami.

Wygląda jakby jagnię wypływało z ciała matki. Kiedy jest więcej jagniąt, zwykle pojawiają się jedno po drugim w ciągu kilku minut, ale zdarza się, że porody mnogie trawią godzinę. Po każdym porodzie powtarza się lizanie i poznawanie.

Kilka sekund później jagnię potrząsa głową i mówi pierwsze beeee. Łożysko jest zlizywane przez matki. Powitalnym lizaniem.

Podczas kiedy matka liże swoje młode ono próbuje wstać. Życiowym zadaniem numer jeden jest znalezienie cycka i ssanie mleka. Czasem potrzeba jest pomoc człowieka, który przystawia jagnię po matczynych cycków by łatwej było mu się napić.

Mleko zawiera bardzo pogrzebne minerały i przeciwciała niezbędne by śmiertelne choroby nie rozwinęły się, a jagnię nie odwodniło się. Noworodki, które nie otrzymały takiego mleka radzą sobie słabo, są chorobliwe i dlatego tak ważne jest, aby rolnik śledził wszystkie owce i ich młode po urodzeniu.

Głodne jagnięta dużo krzyczą albo są apatyczne. Zdarza się, że owce zmusza się by oddały mleko jagnięciu przywiązując nie jego matkę tak by nie uciekała i podaje się takie mleko małemu. Tu chodzi o życie jagnięcia. Jagnie musi nauczyć się ssać i oddychać, ponieważ już w pierwszych dniach życia podążać będzie z matkami i całym stadem po łąkach.

Interakcja między matką, a jagnięciem w pierwszych minutach po porodzie jest wyjątkowo ważna. Tak nawiązuje się więź, która potrwa przez całe lato. Owca przyjmuje swoje jagnię, myje je, opiekuje się swoim maleństwem, uczy zapachów. Staje się pełna matczynej miłości i opieki.

To bardzo ważne życiowe lekcje. Bo w ciągu najbliższych dni ponad 200 małych jagniąt i 100 dużych owiec będzie pasało się na zewnętrznych pastwiskach. Muszą się rozpoznawać i odnaleźć w takim tłumie.

Badacze twierdzą, że jagnię uczy się głosu matki już w życiu płodowym podobnie jak ludzkie niemowlę. Owca dokładnie wie, które jagnięta należą do niej i dobrze się nimi opiekuje.

Jagnięta adopcyjne są podczas porodu podrzucane do matek, które właśnie rodzą i nacierane wodami płodowymi by matka zachciała je uznać za swoje. Najczęściej się udaje. Ale nie zawsze np. kiedy jagnię ma już wiele godzin.

Porody wymagają ludzkiej interwencji, by jak najmniej jagniąt umierało. Zdarza się, że są źle ułożone w macicy lub owca nie może sama urodzić. Wówczas hodowca rękoma obraca płód i ciągnąc za nogi wyciąga jagnię z owcy.

Zdarzają się martwe płody lub uszkodzone zbyt mocnym ciągnięciem. Przyjeżdża wówczas weterynarz, który robi sekcje zwłok i bada martwe małe. To strasznie przykry moment.

Maj z życia owcy

Kilka dni po urodzeniu owce i jagnięta przenoszone są do zagród lub pastwisk. Dobre matki pozwalają jagniętom dużo ssać mleka, a wtedy jagnięta szybko rosną. W wieku dwóch tygodni zaczynają żuć siano i trawę. Kiedy wieczorem stado uspokaja się i jest zajęte przeżuwaniem młode skaczą, bodą i bawią się w najlepsze.

To bardzo uroczy i rozczulający widok. Owce w stadzie znają się i rozpoznają, gorzej ma rolnik. Dlatego każde zwierzę dostaje kolczyk z indywidualnym numerem. Pierwsza cyfra to rok urodzenia, ale kolczyk zawiera więcej informacji.

Często nazwisko hodowcy, numer telefonu jaki i nr. hodowli. Obecnie coraz częściej można spotkać elektroniczne kolczyki z wieloma informacjami.

Jagnięta rosną, jedzą trawę i dużo piją przez to maciorki są głodne i jedzą szybciej niż rośnie trawa na pastwiskach. Musza być zatem dokarmiane. W tym czasie górska trawa wschodzi i wkrótce owce zostaną wypuszczone w góry.

Ale najpierw muszą zostać zważone. Jagnięta w wieku od 4 do 5 tygodni powinny ważyć już od 12 do 18 kilogramów, potem owce są szczepione, a rolnik wszystko notuje. Dorosłe owce dostają dzwonki na szyje. Dzwonek wiesza się w celach sygnalizacyjnych.

Doświadczeni hodowcy potrafili po dźwiękach rozpoznać swoje owce. A owce jak se szły to se grały mawiali. Dzwonek ma również funkcje magiczne ich dźwięk miał odstraszać złe moce i chronić przed nieszczęściami.

Powiadają, że owcy z dzwonkiem wilk nie porwie. Stada przepędzane są drogami do bliższych pastwisk albo transportowane w góry.

Stada owiec mają swoja przywódczynię jest nią najczęściej najbardziej oswojona owca, taka za którą podąży całe stado owczym pędem. I taka co pójdzie za człowiekiem, prowadząc resztę. Małe stada mają regularny dzienny rytm i regularne rundy wypasu.

Oznacza to, że spędzają tydzień na jednym obszarze i zmieniają na inne. Na pastwiskach występuje 100 różnych odmian traw, ziół, liści. Owce są smakoszami.

Strzyżą trawę i koniczynę swoimi ustami, więc mogą zjadać krótkie trawy lub mech. Krowa potrzebuje długiej trawy, bo używa języka, ale owce zadeptują długa trawę i kiepsko wykorzystują pastwiska.

Owca jest przeżuwaczem, przy pomocy czterech żołądków i odpowiedniej flory bakteryjnej mogą rozkładać celulozę z trawy to rodzaj błonnika pokarmowego, którego my ludzie nie jesteśmy w stanie strawić.

Kiedy owca rozkłada trawę, uwalnia się metan będący gazem cieplarnianym. Dlatego tak ważne dla nich jest przemieszczanie się, ale jest wiele historii, o owcach, które nie lubiły zmian miejsca wypasu i potrafiły wrócić w te same miejsca często przemierzają długie dystanse.

Owce nie maja kompasu ani GPS, ale wiedzą, gdzie się znajdują. Ten instynkt lub wiedza jest tajemna, tak samo jak u ptaków wędrownych mają umiejętności nawigacji terenu.

Lipiec i Sierpień z życia owcy

To wakacje dla owiec. Odpowiednio słońce i deszcz zapewniają mnóstwo pożywienia w lasach i górach. Owce wędrują na wolności, pasą się i wypoczywają, kiedy i gdzie chcą. Tylko barany muszą wypasać się w zamkniętych pastwiskach lub zagrodach przy gospodarstwach.

Latem jagnięta bardzo rosną nawet 250 gram na dobę. Pod koniec sierpnia mogą ważyć już 50 kg, czyli 10 razy więcej niż waga urodzeniowa. Jagnięta nie potrzebują już matki tak bardzo, maciorki też unikają karmienia to jednak rozsądne jagnięta zostają przy doświadczonej matce.

Zdarzają się oczywiście nomadzi w stadzie, którzy sami przemierzają świat by bawić się wolnością. Dlatego właściciele stad współpracują ze sobą i nadzorują owce na wolności. Jest to trudne ze względu na ogromny obszar.

Dlatego tak ważne jest, aby każdy kto chodzi po górach zgłaszał, jeśli zauważy coś niepokojącego. Zdarza się, że turyści znajdują chore lub ranne owce a nawet ich szczątki lub kolczyki.

Niestety nie wszystkie owce wracają do domu z letniego wypasu. Ruch samochodowy jest dużym zagrożeniem. Owce lubią wypoczywać na twardych i suchych nawierzchniach.

Wiele owiec leży na asfalcie drogi co jest niebezpieczne. Kierowcy powinni jechać bardzo powoli i ostrożnie, bo o ile matka leży spokojnie o tyle jagnię często przebiega przez jezdnię.

Psy też stanowią duże zagrożenia, bo opiekunowie zapominają lub nie wywiązują się z obowiązku trzymania psów na smyczy zawsze na spacerach po górach. Spłoszone przez psa stado potrafi nawet skoczyć w przepaść lub z klifu. Zdarzało się znaleźć nawet kilkanaście martwych sztuk leżących pod przepaścią.

Dlatego właściciele powinni trzymać psy na smyczy, ponieważ zdarzają się również pogryzienia. O ile dla psa jest to zabawa dla owcy okrucieństwo. Owca potrafi biec na oślep, aż padnie wycieńczona albo zostanie zagryziona.

Zdarza się, że to psy zostają odstrzelone w obronie stada przez hodowcę. Dlatego tak ważne jest, by mieć kontrolę nad czworonogami. Wiele owiec jest również łapanych przez drapieżniki, szczególnie wiosną, kiedy jagnięta są jeszcze małe.

Polują na nie rysie i lisy. Na większe wilki i niedźwiedzie. W wyższych partiach gór drapieżniki mogą zabić więcej niż są w stanie zjeść. Dlatego człowiek wybija drapieżniki, ale też inne dzikie zwierzęta, które zjadają pastwiska. Niestety praktyka ta trwa do dziś.

Wrzesień z życia owcy

Na początku września stada owiec są sprowadzane na domowe pastwiska. Zbiór stad jest dużym wydarzeniem i zaangażowanych jest wtedy dużo ludzi. Wolontariusze, dzieci, sąsiedzi.

Wychodzą w góry i szukają zwierząt. Większość jest znajdowana, ale zdarzają się banici. Zdarzało się znaleźć owce dopiero w następnym roku. Zdziczałą i zarośniętą. Dlatego, jeśli spodka się zwierzę w górach, powinno się poinformować o tym rolnika.

Niektórzy hodowcy mają psy pasterskie, które bardzo ułatwiają pracę. Border Colie to najpopularniejsza rasa. Co roku odbywają się Mistrzostwa Norwegii psów pasterskich. Wspaniale widzieć współpracę między człowiekiem a psem. Owce zgania się w duże stada, następnie sortuje do swoich właścicieli.

Październik z życia owcy

Owce są pod obserwacją, bo zobaczyć które są najlepsze do reprodukcji następnie są ważone. Dla niektórych to ostatnie chwile życia. Właściciel stada musi zadecydować, które odda do rzeźni, a które dołączą do stada. Okres rozdzielania młodych od matek jest czasem bardzo smutnym.

Owce szukają siebie wzajemnie beczą wołają i są niespokojne taki stan trwa kilka dni. Sortując zwraca się uwagę na cechy dziedziczne, co zapewni w przyszłym roku dużą liczbę jagniąt. Rolnicy również sprzedają własne jagnięta do innych hodowli i kupują inne by wymieszać geny.

Listopad z życia owcy

To ostatnie chwile życie owiec wysłanych do rzeźni. Zabite i przerobione na jagnięcinę lub baraninę, która produkowana jest na naturalnych, otwartych pastwiskach jest jedną z najzdrowszych mięs. Pieczenie, kotlety i potrawy znajda się na wigilijnym stole większości norweskich domów.

Stado jest znowu małe i składa się z przyszłych matek i mieszka w zamkniętej owczarni. Muszą dostawać siano, karmę witaminizowaną i kiszona trawę oraz dużo wody. Owce są ponownie strzyżone z jesiennej wełny i wtedy zaczyna się bardzo pracowity czas dla baranów.

Owce nie maja już młodych którymi się opiekowały lub same osiągnęły już wiek rozrodczy. W ciałach zachodzą zmiany hormonalne, maciorki są znudzone, zaczynają się niecierpliwić i poszukiwać barana. Zakochują się dając możliwość zbliżenia.

Grudzień z życia owcy

Ostatnie tygodnie adwentu to czas godów. Jeżeli jagnię ma się urodzić na początku maja krycie musi nastąpić w pierwszych dniach grudnia. Barany mogą pokryć kilka owiec w jeden dzień. Chodzą z boksu do boksu i są tak zajęte, że zapominają o jedzeniu, tracą też wiele kilogramów w tym okresie.

Na szczęście mają resztę roku na powrót do zdrowia. Z reguły 95% pokrytych owiec zachodzi w ciąże, a większość rodzi bliźniaki.

Średnia wielkość stada to 52 owce karmionych zimą. Średnia waga uboju jagnięcia to 18,5 kilograma, a całkowita produkcja w Norwegii to około 25,5 milionów kilogramów jagnięciny rocznie. Produkuje się około 5.000 ton wełny.

Każdego roku na pastwiskach wypasanych jest 2,1 miliona owiec i jagniąt, a około 30.000 jest łapanych przez drapieżników za które rolnik dostaje odszkodowanie. Stada są rozproszone po całym kraju najmniej w Trøndelag i na północy Norwegii.

Dzięki kontroli owiec i mieszaniu stad rejestrowane są najważniejsze cechy zwierząt, które później będą podstawą hodowli. W hodowli kładzie się nacisk na liczbę jagniąt, cechy matczyne, wzrost, jakość wełny.

Owce domowe dzielą się na kilka ras można je pogrupować ze względu na jakość wełny (co określa średnia włókna). Najważniejsza odmiana na świecie jest Merynos.

Zgodnie ze starymi wierzeniami ludowymi po strzyżeniu owiec zawsze musi zostać wełniana kępa futra w przeciwnym razie traci się szczęście owcy. Za szczególnie szczęśliwe uznawano owce centkowane.

W wielu legendach można usłyszeć o tym, że owce przepowiadają pogodę. Owce tańczą, jak jest ładny poranek są spokojne, gdy wieje wiatr lub bodzą się na burze. A gdy owca charakterystycznie szczeka pojawia się wilk.

Powołano specjalną organizację Norweskie Kozy i Owce, która organizuje szkolenia i kursy dla rolników i hodowców tych zwierząt, między innymi kursy inseminacyjne by zachować zmienność i selekcję genetyczna, ale trzeba uzyskać pozwolenie od Norweskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności.

I tu kończy się historia o rocznym cyklu z życia owcy i tak mijają dni, tygodnie, miesiące i lata.

1 Email

Storelgen Statua Życia

autor Agnieszka

Łoś Storelgen to lśniąca rzeźba kopytna ze stali nierdzewnej. Jest gigant maskotką pilnującą drogi śmierci między Oslo a Trondheim. Jest inspiracją przebudzenia.

Storelgen

Stoi przy drodze krajowej nr. 3 w Stor-Elvdal. Ma 12 metrów długości i 10 metrów wysokości. Odsłonięty w październiku 2015 roku do 2019 roku był największą rzeźbą łosia na świecie. Dopóki….. nie rozpętała się wojna na łosie.

Dopóki Kanada nie dowiedziała się o jego istnieniu. Do tej pory Mac The Moose w Kanadzie był największym łosiem na świecie. Stał tak sobie dumnie od 1984 roku będąc chlubą regionu.

łoś

Konflikt łosi

Przyjazny konflikt łosi między Moose Jaw, a norweskim Storelgen trafił na pierwsze strony gazet na całym świecie. Stał się niezłym tematem do żartów w mediach.

Wówczas burmistrz Kanady oznajmił, że Mac jest dla nich jak rodzina i dla wszystkich w Moose Jaw, więc to jest sprawa osobista, a stawką jest duma Kanady. I choć próbowano zakopać topór uznając, że oba łosie są WIELKIE.

Dumni Kanadyjczycy dołożyli swoje 31 cm różnicy mocując większe rogi. Nie mogli pogodzić się z faktem, że Norwegowie mogli zbudować łosia równie DUŻEGO, a zbudowali WIĘKSZEGO. I sami są sobie winni.

Jednak to chyba wrodzona skłonność do kompromisu i pokojowe nastawienie norweskich władz powstrzymała ich przed wyzwaniem. Twierdzą natomiast, że mają najbardziej świecącego łosia na świecie, a przegrana nie wpływa znacząco na popularność regionu ani kraju. Jednak chodzą słychy, że bez walki nie oddadzą rekordu świata.

Więc nadal jest łosiem międzynarodowej niezgody. Już Otnes Henriksen sprawdzał, ile będzie kosztowało wykonanie 20 centymetrów. Więc kto wie, poczekamy i coś nam się wydaje Terje Hoffsrad burmistrz gminy Stor- Elvdal nie planuje porzucić tytułu największego posiadacza łosia na świecie.

Łoś na drodze

Często podróżując po drogach Norwegii pojawiają się znaki ostrzegawcze o łosiach na drodze. Średnio na drogach ginie aż 1200 tych zwierząt rocznie. Aż strach pomyśleć jaka trauma spotyka też ludzi po bliskim spotkaniu z tym olbrzymem. Hedmark ma nie tylko największą populację łosi w kraju, ale i też łosiego olbrzyma, który pilnuje drogi.

W nocy gdy drogę spowija mrok, świeci jak latarnia. Najwięcej ostrzeżeń jest na trasie między Trondheim a Oslo przy drodze krajowej nr.3. Tu też ograniczenie prędkości ma średnia 60 kilometrów na godzinę.

Jadąc drogą prawdopodobnie zauważysz lub widziałeś kolorowe poroża, które ozdabiają niczym totemy drogę. Artysta tworząc musiał inspirować się Andy Warholem, ale bardzo uatrakcyjniają drogę. Długie i nudne odcinki przez las sosnowy sprawią, że kierowcy chcą jak najszybciej dojechać. Dlatego tę krajową drogę nazwano drogą śmierci.

Dlatego gmina podjęła rękawice i jest częścią projektu badawczo rozwojowego Trafikanten oraz Funduszu Sztuki Sparebanken Hedmark, który podarował 2 miliony koron na posąg. Zarząd Dróg Publicznych udostępnił obszar.

Głównym celem przedsięwzięcia jest urozmaicenie monotonności podróży, stymulowanie umysłu i zachęcanie do postojów, a także zwiększenie uwagi kierowców.

Więc co za tym idzie bezpieczeństwa na drogach. Bez wątpienia zwiększa też atrakcyjność tego regionu i chroni obszary leśne przed wcinką tworząc miejsce na wypoczynek i piękny parking na piknik. Projekt kosztował 27 milionów koron, ale życie ludzkie nie ma przecież ceny.

Autorka Storelgen

Autorką tego giganta jest artystka Linda Bakke, która ma zarówno ciekawą osobowość jak i twórczość, ale to temat na odrębny post. Twórczyni rzeźby, tak powiedziała o swoim dziele:

Pokaże Wam wspaniały okaz byka łosia z największymi rogami, najdumniejszą głową i najpotężniejszym ciałem jakie można sobie wyobrazić. To musi być łoś, na widok którego ludzie z uznaniem kiwają głowami.

Chiński łoś

Wyprodukowany w Chinach przez Wang Feng i jego zespół w fabryce metalu. Twórcy nie ukrywają, że istnieją ekonomiczne, ale i artystyczne powody, dla których ogromna stalowa bestia została poczęta w Chinach.

Artystka twierdzi, że zarówno pod względem ceny jak i wykonania Chińczycy są najlepsi. Łoś w siedmiu częściach spędził dwa miesiące w kontenerach dwóch statków i przypłynął do nabrzeża Oslo z Pekinu. Realizacja projektu okazała się ogromna.

To będzie jedno z największych wydarzeń w życiu, powiedział dyrektor Norweskiego Związku Dróg Publicznych. Kiedy zdjeto płachtę na otwarciu. Zdecydował się na użycie wielkich słów, które pasują do wielkiego posągu rogacza.

Łoś symbolem

Łoś stał się popularny, także wśród mieszkańców, został zelektryfikowany i w ciągu kilku lat stał symbolem regionu. Symbolem łosia zdobione jest teraz wszystko, witryny sklepowe, filiżanki sklepowe, lokalne śmieciarki czy długopisy.

Stał się też monstrumentem wywołującym dyskusję i stanowiącym wyzwanie dla społeczności, bo stał się największym krajobrazem współczesnego świata.

Jest kamieniem milowym i punktem odniesienia dla doświadczania dzikiej przyrody. Symbolem wzmacniającym tożsamość na poziomie regionalnym wywołuje entuzjazm lokalny, krajowy i ponad granicami. Pokazuje norweską otwartość na rozwój i innowacje.

Łoś w sztuce

Ale my musimy oswoić się z taką sztuką, bo w gruncie rzeczy jest kompletnie kosmiczna na tle drewnianej architektury Norwegii. Być może jesteśmy zbyt staroświeccy i potrzebujemy czasu. Po prostu jeszcze nie nadążamy.

Ale sam w sobie budzi ogromne emocje.  A jeśli zwiększa bezpieczeństwo ludzi i zwierząt na drodze to niech będzie przebudzeniem.

Tylko nie róbcie sobie zdjęć podczas jazdy. Zatrzymajcie się i dotknijcie tego giganta, rozprostujcie nogi i weźcie głęboki oddech. Potem możecie jechać dalej w drogę. Bezpiecznie.

0 Email

Trolltunga czyli Jęzor Trolla

autor Agnieszka

Trolltunga jest jednym z najniezwyklejszych miejsc na ziemi. Twór o którym zapomniała grawitacja. Norwegowie wierzą, że gdy staniesz na krawędzi jęzora północne wiatry zabiorą ze sobą wszystkie Twoje troski.

Trolltunga jest najbardziej znaną skałą w Norwegii wysuniętą niczym jęzor w 700. metrową przestrzeń jeziora Ringedalvatnet. Wystaje od zbocza góry, 10 km od Tyssedal na płaskowyżu Hardngervidda.

Ta efektowna skalna skocznia przyciąga 100.000 turystów rocznie. Obecnie Trolltunga generuje około 320 milionów dochodów związanych z zakwaterowaniem, wyżywieniem i transportem.

trolltunga

Jak powstała Trolltunga

Jak głosi legenda Trolle oświetlone promieniami słońca zmieniają się z skały. Jeden z nich, wyjątkowo zbuntowany olbrzym na złość legendzie wystawił swój jęzor prosto w słońce i cóż, skamieniał. Czy taka wersja jest wystarczająca, dla geologów zapewne nie, ale czy nie brzmi lepiej niż to że….

Trolltungę wyrzeźbił lodowiec, który pokrywał większość Norwegii i Skandynawskiego lądu. Lodowata woda zmroziła skałę i oderwała od góry pozostawiając tylko skalny kikut, miejscowi nazwali skałę Językiem Trolla.

Ringedalvatnet

Droga na Trolltunga

Samochodem: jedź Rv13 do Tyssedal i kieruj się znakami na P2 Skjeggedal, gdzie znajduje się płatny parking. Możesz również skorzystać z autobusu wahadłowego z Oddy.

Jeśli pojedziesz autobusem aż do górnego parkingu P3 Mågelitopp lub zarezerwujesz jeden z niewielu tam parkingów, podróż do Trolltunga będzie krótsza. Stąd powinieneś liczyć 7-10 godzin na 20-kilometrową podróż w obie strony.

Parking P1 TYSSEDAL

  • 220 miejsc parkingowych
  • około 300 kr za dobę 
  • + ewentualnie transport na wyżej położone parkingi P2 i P3
  • trasa 40 km
  • czas 15 godzin
  • różnica wysokości 1040 m
  • całkowita różnica wysokości 2000 m

Parking P2 SKJEGGEDAL

  • 180 miejsc parkingowych
  • około 500 kr za dobę
  • + ewentualnie transport na parking P3
  • droga dla małych kampingów i minibusów do 5,2 m
  • trasa 28 km 
  • czas 8-12 godzin
  • różnica wysokości 800m 
  • całkowita różnica wysokości 1200m

Parking P3 MÅGELITOPP

  • 30 miejsc parkingowych
  • dojazd prywatną drogą
  • 600 kr za dobę
  • tylko z wcześniejszą rezerwacją
  • trasa 20 km
  • czas 7-12 godzin
  • różnica wysokości 320m
  • całkowita różnica wysokości 320m 
Ścieżka do Trolltunga
no.trolltunga.com

Parking P2 Skjeggedal idziesz wąską brukowaną drogą, która wije się do P3 Mågelitopp, który jest 400 metrów wyżej. Ten pierwszy etap ma 4,3 km i może zająć nieco ponad godzinę. Jeśli zaczniesz wędrówkę górską z poziomu P3, oczywiście zaoszczędzisz czas i wysiłek!

Trolltunga

Kiedy budzik dzwoni o 4.30 zrywamy się na równe nogi, 5.30 jesteśmy na parkingu w Skjeggedal, niestety ruszamy z poziomu P2, bo na wyższym parkingu nie ma już miejsc, spóźniliśmy się z rezerwacją.

Ta opieszałość kosztuje nas dodatkowe 800 metrów pod górę. To oznacza, że mamy 28 kilometrów do przejścia. Czyli jakieś 8 do 12 godzin.

Jest chłodny, rześki poranek, ale słońce zwiastuje lampę przez cały dzień. Wiemy, że chodzenie po górach w słońcu wcale nie jest takie przyjemne, idziemy po śniegu, a ten oślepia bardzo. Na szczęście wysokie szczyty zasłaniają jeszcze promienie słońca i robimy jakieś osiem kilometrów w cieniu.

Szlak na Trolltungę jest dobrze oznakowany. Piękny. Zadeptany. Z wieloma płaskowyżami. Z których podziwiamy głębokie wody jezior.

Trolltunga

Kolej Tyssedal

Zaczynając trasę mijamy tory, po których jeździła kolejka i która zatrzymała się na dobre w 2011 roku. Woziła wagonikami towary i ludzi przez 100 lat. Gdy miejscowi ludzie budowali chaty. Wjazd o długości 930 metrów, wciągał towary i robotników w kilka minut.

W Wielkanoc 1955 roku zdarzył się śmiertelny wypadek, jedna z dwóch lin pękła. Wagon był pełen ludzi. Dwie osoby zginęły, kilka zostało ciężko rannych.

Tor został zamknięty, a rok później odrestaurowany na potrzeby mieszkańców Tyssedal i Skjeggedal. Kiedy kolejka stanęła prezes firmy Tyssefaldene A.S. w 50. rocznicę powstania firmy w 1956 roku, obiecał budowę nowej kolei, ale skończyło się na niespełnionych obietnicach. Gdyby chcieli podjąć się budowy nowej kosztowałaby 30 milionów koron.

Tyssedal

Powstała za to droga dojazdowa, tak by właściciele licznych domków i hytt mogli do nich dojechać. Droga okazuje się najgorszym i najtrudniejszym odcinkiem szlaku.

Pierwsze 800 metrów pięknej nowej drogi asfaltowej Måglivegen z 17. zakrętami i nachyleniem 17. stopni jest żmudne i monotonne, a schodząc w dół najbardziej obciąża kolana.

Skjeggedal

3 szlaki na Trolltunga

Wersja samodzielna 

Możesz zacząć z parkingów wymienionych powyżej dobrze oznakowanym szlakiem z możliwością uzupełniania wody po drodze i rozbiciem namiotu.

Wersja luksusowa 

Z Trolltunga Adventures www.trolltungaadventures.com z przewodnikiem, pysznym jedzeniem i gotowymi namiotami. Dla chętnych, jest możliwość spania w specjalnych kapsułach na płaskowyżach między szczytami. Zapewne jest to niezapomniane doświadczenie.

Wersja wymagajaca 

Około 2012 roku, kiedy już reszta świata odkryła Trolltungę, właściciel Hotelu Trolltunga zapalony przewodnik, założył Klub Trolltunga Activ, wtedy też powstał szlak Via Ferrata prowadząca zboczem góry.

kapsuły glamping trolltunga

Szlak na Trolltungę

Etap 1

Szlak jest dobrze oznakowany, zaczyna się w płaskim terenie i prowadzi przez wysoką dolinę. Po trzech czwartych marszu wspinasz się stromo po zboczu góry do Gryteskaret

Jest to jeden z najbardziej wymagających odcinków na trasie Trolltunga. Po kwadransie wysiłek rekompensuje wspaniały widok.

Etap 2


Kolejna stroma wspinaczka prowadzi do Trombeskar i pięknej doliny, popularnej wśród turystów spędzających noc w namiotach. Ścieżka wije się wokół małego jeziora do Store Floren

Fantastyczny widok otwiera się na Ringedalsvatnet, jeziora, które leży daleko w dolinie poniżej Ciebie. To idealne miejsce na przerwę i przekąskę i napełnienie butelek wodą.

Etap 3

Ścieżka do Trolltunga biegnie starożytną trasą przez Hardangervidda. Dawniej rolnicy wykorzystywali ten obszar jako letnie pastwisko dla swoich zwierząt. Możesz zobaczyć pozostałości starej stajni. 

Kiedy na początku XX wieku zbudowano elektrownię wodną w Tyssedal i wyżej położonych górach, do transportu materiału i do pomocy przy najcięższych pracach używano koni.

Etap 4

Następnie mijasz Hestaflåene płaskowyż położony 900 m npm. gdzie kiedyś pasły się konie. Znajdziesz tu również wodospad. Powinieneś korzystać z mostów by przekroczyć Endåen niezależnie od tego, czy rzeka jest sucha. 

Ważne jest, aby pozostać na szlaku, aby uniknąć uszkodzenia wrażliwej górskiej roślinności.

Etap 5

Ścieżka znowu stromo wspina się do Endanuten. W Tyssehøl przekraczasz koryto rzeki, które kiedyś prowadziło wodę do Tyssestrengene. Ten bliźniaczy wodospad był najwyższym i jednym z najpiękniejszych wodospadów w Norwegii, z 312 metrami swobodnego spadku i całkowitą wysokością 646 metrów.

Etap 6

W XIX wieku wodospad był jedną z głównych atrakcji turystycznych kraju. Ale w 1967 roku Tyssestrengene została osuszona a jezioro zostało skierowane do Tysso II, elektrowni zbudowanej głęboko w górach w Skjeggedal.

Mijasz też zaporę – i, co zaskakujące, ładną plażę. Od tamy woda jest teraz prowadzona do tuneli i do turbin w Tysso II.

Etap 7

Nieco dalej ścieżka zwęża się i należy zwrócić szczególną uwagę na krawędź klifu i wysoki spadek. Nagle pojawia się Trolltunga! Ostatnie cztery żelazne stopnie które ułatwiają zejście na Trolltunga i jesteś u celu!

Etap 8

Jęzor jest szeroki, więc wejście na niego nie jest problemem. Ale musisz być ostrożnym, bo tutaj rządzą siły natury. Sama wędrówka jest wspaniała. Trasa jest dobrze oznaczona i widoczna.

Czasem porośnięta mchem na głazach czasem górskim zboczem, z którego majaczy grafitowe jezioro. Wygląda jak fiord w pomniejszeniu i już wiesz dlaczego Trolltunga jest jedną z największych atrakcji Norwegii.

Kiedy iść na Trolltunge

Na wycieczkę do Trolltungę można wybrać się praktycznie prawie przez cały rok.

1 czerwca- 30 września to sezon, wtedy warunki są najlepsze, ale mogą być roztopy i błoto.

1 październik- 31 maj spodziewaj się śniegu i lodu.

Pogoda w wysokich górach może się szybko zmieniać. Koniecznie sprawdź prognozę pogody przed rozpoczęciem wyprawy na yr.no lub storm.no

Zaplanuj wyprawę na Trolltungę

Niestety zdarzają się akcje ratunkowe na Trolltunge, najczęściej z powodu wypadku, ale też słabego sprzętu i niewystarczającej zdolności przewidywania. 

Nawet w słoneczny letni dzień zabierz ze sobą ciepłą i wodoodporną odzież na wypadek, gdyby nagle i niespodziewanie zmieniła się pogoda.

Co zabrać na Trolltungę

Lista wędrówek
no.trolltunga.com

Musisz być w dobrej kondycji fizycznej!

Podróż do Trolltunga jest długa i wymagająca. Jeśli nie masz bardzo dobrej choroby serca lub innego problemu zdrowotnego, nie powinieneś odbywać tej podróży! 

Jeśli nie jesteś przyzwyczajony do całodziennych wędrówek – zwłaszcza wędrówek po górach lepiej wybierz inną atrakcję.

Oszczędzaj się i miej siłę w rezerwie!

Nie spiesz się na wędrówkę, zwłaszcza gdy szlak jest stromy.  Pij dużo wody i jedz pożywne posiłki aby nabrać nowej energii. Podczas wędrówek po górach wskazane jest spożywanie posiłków co dwie godziny.

Ryzyko wypadków jest większe, gdy jesteś zmęczony i rozkojarzony.

Nie zabieraj dzieci i zwierząt w góry!

Zalecamy, aby wszyscy uczestnicy wycieczki mieli co najmniej 12 lat. A psy były w dobrej kondycji i odpowiedniej rasy. (jamniki i pekińczyki nie są rasami górskimi).

Dzieci są szczególnie wrażliwe na zmienne temperatury. Nie ryzykuj ich przegrzaniem i odwodnieniem. Pamiętaj, że na górze zawsze jest chłodniej i bardziej wietrznie niż nad fiordem.

Chroń się przed słońcem!

Zakryj się i używaj kremu przeciwsłonecznego o wysokim współczynniku. Jeśli jest chłodny wiatr, możesz nie zauważyć poparzenia słonecznego, dopóki nie będzie za późno.

Co robić w sytuacjach awaryjnych

Na górze znajdują się dwie kabiny ratownicze. Na Store Floren jest pierwsza kabina ratownicza. Tutaj możesz szukać schronienia na wypadek burzy lub innej sytuacji awaryjnej. 

W kabinie ratowniczej znajdziesz śpiwory i koce oraz prowiant. Druga kabina ratunkowa znajduje się na górze Endåen.

Jeśli pilnie potrzebujesz pomocy, zadzwoń pod numer 112. Dokładnie opisz swoją sytuację i miejsce, w którym się znajdujesz.Czas jest najważniejszy. Ważne jest, aby ekipa ratownicza mogła Cię szybko znaleźć. Upewnij się, że jesteś dobrze zabezpieczony i widoczny.

Uwaga: jeśli potrzebujesz akcji ratunkowej na norweskim pustkowiu, nic Cię to nie kosztuje.

Transport publiczny

Do Odda dojedziesz z Voss, Bergen, Stavanger i Oslo. Możesz zaplanować i sprawdzić podróż na stronie www.en-tur.no

Transportem okręgu Vestland

Z Odda lokalne połączenia autobusami wahadłowymi znajdziesz na www.reise.skyss.no dojeżdżają bezpośrednio na parkingi przy szlaku.

Z lotniska

Do Odda z Haugesund około 2,5 godziny drogi, z Bergen 3 godziny, ze Stavanger 4 godziny, z Oslo 6 godzin.

trolltunga

Historia jęzora Trolltunga

Pierwsze Zdjęcie z Trolltunga powstało w 1967 roku, ale opublikowane dopiero w 1971 roku. Zrobił je robotnik Andreas Vodahl i Bartholda Hegemann, który był modelem. To zdjęcie z Trolltunga z mężczyzną siedzącym na końcu języka zdobi tysiące pocztówek.

Dziennikarz Jan Gravdal napisał artykuł o historii tego zdjęcia. Nie spodobało się to lokalnym władzom, które uznały, że zachowanie starców było nierozsądne. By nie namawiać ludzi do ryzykownych zachowań ukryto ten fakt przed światem.

Tak minęło jeszcze wiele lat zanim świat poznał Tyssedal i Trollowy Język. Dziś jest główną atrakcją dla turystów z całego świata, dzięki mediom społecznościowym, ale również dzięki lokalnym władzom, które polubiły ryzyko. Dziś znajduje się koło Preikestolen wśród najpopularniejszych wycieczek na świecie.

trolltunga

Pewien amerykański magazyn internetowy The Huffington Post uznał Trolltungę za jedno z dziesięciu najlepszych miejsc do wędrówek oraz nazwał przerażającym. To drugie w naszej opinii mija się z prawdą. Ale wiedz, że podróż tam i z powrotem może być równie cudowna co wymagająca

Chodzenie po górach daje poczucie wolności, zwycięstwa i poczucie sensu bytu. Każda góra, każdy szczyt i cel mają swoją osobowość i tożsamość. Trolltunga jest niezrównana. Idź, bo gdy dotrzesz nigdy nie powiesz, że nie było warto.

Każda wędrówka ma swoją końcową nagrodę i nie wiemy czy cel, czy droga, która go uświęca jest bardziej pożądana, bo droga jest celem samym w sobie.

0 Email

Busem na koniec świata

autor Agnieszka

Mamy tak, że przywiązujemy się do niektórych samochodów. Niestety, albo na szczęście. Wtedy samochód ma swoje imię i swoją osobowość. Tak było, kiedy mieliśmy stare Audi A3, a którego sprzedaży do dziś dnia nie możemy sobie wybaczyć.

Naszego busa Volkswagen T3 pokochaliśmy miłością wzajemną. Wzajemną, bo nigdy nas nie zawiódł. Nigdy nie rozkraczył się na drodze. Choć czasem prowadzimy całe peletony aut, to tylko dlatego, że auto jest starszej generacji. Życie miał bardzo pracowite i świetnie staruszek się trzyma.

Dotychczas woził głównie ludzi ma 9 miejsc, dzięki temu mogliśmy jeździć na wycieczki z całymi rodzinami, które odwiedzały nas w Norwegii. Woził też nas do Polski, z której wracaliśmy obładowani rzeczami, które urządzając się w Norwegii bardzo wówczas potrzebowaliśmy. Woził też całe kolonie dzieci. Na basen, urodziny czy mecz. I każdy chwalił sobie komfort z jakim podróżował.

Kiedy narodził się pomysł, by pojechać nim na daleką północ tylko we dwójkę, potrzebowaliśmy przerobić go na pseudo kampera. Rozmontowaliśmy siedzenia pozostawiając tylko dwa przednie.

Zbudowaliśmy konstrukcję pod materac. Materac zabraliśmy z łóżka, które stało w pokoju gościnnym. Pasował jak ulał. Idealnie wpasował się na szerokość busa. Stelaż zbudowaliśmy z płyt pilśniowych, które pomalowaliśmy na szary kolor by było estetycznie i by nie haczyły materiałów.

Na łóżko wchodziliśmy bocznymi drzwiami, a pod nim umieściliśmy plastikowe pudła z rzeczami, które były nam potrzebne na wyjeździe. Trzy przegrody dzieliły dziewięć całkiem dużych pudeł. Nie mieliśmy problemów z pakowaniem się pomimo, że musieliśmy wziąć głównie ciepłe rzeczy, grube kurtki czy górskie buciory.

Z tyłu auta na dole również były trzy rzędy po dwa pudła. Wyżej były półki na drobiazgi, na których daliśmy zabezpieczające listewki, by rzeczy na nich ustawione nie przemieszczały się.

Na wysokości pasa mieliśmy blat roboczy na którym przyrządzaliśmy jedzenie i jeszcze jeden dodatkowy wysuwany blat. Najczęściej używany pod kuchenkę gazową.

Pożyczyliśmy od przyjaciół maszynę do szycia. Kupiliśmy grube nieprzepuszczające światła zasłony, które przerobiliśmy na zasłony naszych okien i kotarę dzielącą szoferkę z częścią sypialnianą.

Zasłony umocowaliśmy na linkach do zazdrostek na krawędziach na górze i na dole okien. Zrobiliśmy zakładki, by wprowadzić linki. Zostały tak obszyte, by można było je przesuwać lub odsłaniać bez problemu. Tym sposobem północne słońce nie raziło nas w nocy i dawało przytulności i intymności wnętrzu.

Zabraliśmy ze sobą rzeczy najpotrzebniejsze. Czyli garnki, patelnie, talerze miski, turystyczną kuchenkę gazową, butlę z gazem. Duży baniak na wodę. Trochę chemii, lekarstw, kosmetyki.

Po otwarciu tylnych drzwi, których skrzydła stanowiły również ściany boczne. Oprócz osłony przed wiatrem dawały jeszcze oparcie na plandekę namiotu, który uszyliśmy z dużej plandeki, który służył jako prysznic lub gdy deszcz lub wiatr uniemożliwiał gotowanie.

Auto ma klimatyzację, ale nie ma webasto. Gdy nocowaliśmy na campingach braliśmy prąd na długim przedłużaczu przystosowanym do gniazdek na kempingach, który woziliśmy ze sobą i podłączaliśmy zwykły malutki grzejnik olejowy. Noce w Norwegii są bardzo wilgotne, więc taki grzejnik sprawdził się bardzo.

Czego nam brakowało? Niczego! Gdybyśmy urządzali się ponownie jedynie kuchnię zrobilibyśmy w środku między przednimi siedzeniami, a materac przesunęlibyśmy na tył.

Moglibyśmy w ten sposób robić kawę, nie wychodząc z samochodu, co rześkim rankiem nie było zbyt przyjemne. A to dla nas rytuał. Ale i dostęp do niektórych rzeczy z tyłu samochodu był utrudniony. Tak żyliśmy kilka tygodni jeżdżąc po północnej i zachodniej Norwegii. Wspaniały czas.

Teraz wiemy, że taki styl podróżowania stanie się częścią naszego życia, jeśli nie życiem. Odkryliśmy, że potrzebujemy do życia i szczęścia tylko tego, co zmieści się w naszym busie oraz serdecznych ludzi na drodze życia.

Jak bardzo pozbycie się posiadania zmieniło naszą perspektywę postrzegania świata i oczyściło umysły. Sprzedaliśmy dom. Pozbyliśmy się wielu rzeczy. Po to by bardziej doświadczać życia.

Kupiliśmy Boba dla przyjaciół Bobika i przygotowujemy go na następne wyprawy. Jest bardziej przystosowany na podróże, bo to wersja Westfalia, czyli mini kamper. Jest kopią naszego Dana, czyli poprzedniego, który stanie się trochę dawcą organów.

Całą zimę będą trwały przygotowania do wyjazdu. Będziemy dzielić się z Wami naszym doświadczeniem, podróżami, życiem. Zostańcie z nami i trzymajcie kciuki.

Idzie nowe i jesteśmy strasznie podekscytowani.

0 Email

Samochodem po Norwegii

autor Agnieszka

Czas na Norwegię

To był maj 2019r. czasy Covid, kiedy dotarło do nas, że wakacje w syden, czyli wszystkie kierunki na południe pozostaną jedynie fantazją. Wtedy to pomyśleliśmy sobie, że to jest wspaniały czas na Norwegię,

Choć mieszkamy w niej już kilka dobrych lat i wiele widzieliśmy to jednak na północną Norwegię nigdy nie było czasu.

No dobra ochoty też nie, bo woleliśmy upalne lato all inclusive lub wycieczki objazdowe po Europie. Gwarancję słońca. Lato kojarzyło nam się z Gdańskiem, z którego pochodzimy, z klimatem turystycznych zapchanych komercją miejsc. I lans’em na promenadach mola.

Zakochani w Norwegii

A teraz cóż perspektywa noszenia puchowej kurtki w czerwcu nie była zbyt kusząca. Zniechęcały nas też ceny, bo tu wszystko jest strasznie drogie. Ale przecież jeździliśmy po Norwegii, ponieważ mieszkamy pod Ålesund jest to bardzo dobra baza wypadowa.

Po kilka razy w roku byliśmy na Geiranger czy Trollstigen. Drogi znaliśmy na pamięć. Norwegia zachwyciła nas i rozkochała w sobie. Uznaliśmy, że jest najpiękniejszym krajem w jakim kiedykolwiek byliśmy. Więc dlaczego w nią nie jechać.

Kamper van z busa

I wtedy zrodził się pomysł by przerobić naszego dwudziestoletniego Busa na pseudo kampera. Tak by podróż nie była tak kosztowna. I zaczęliśmy. Wymontowaliśmy siedzenia na miejsce których przyszły płyty pod materac.

Z nich też zbudowaliśmy pseudo kuchnię. Pomalowaliśmy całość farbą by było estetycznie. Pożyczyliśmy maszynę do szycia od przyjaciół. Uszyliśmy zasłony ze starych materiałów.

Planowaliśmy wszystko tak by być samowystarczalnymi, nawet w surowym klimacie północy. Zaopatrzyliśmy się w kuchenkę gazową i butle z gazem. Wzięliśmy z domu plastikowe pudła na sprzęty, naczynia kuchenne, grzejnik, ubrania i buty.

O dziwo sprawiało nam to ogromna frajdę. Kiedy nasz projekt był już gotowy zapakowaliśmy zapasy jedzenia i pięć litrów wody w baniaku, zamknęliśmy dom i ruszyliśmy w drogę.

Wspaniała wyprawa

I wiecie co? To była wspaniała wyprawa. Nie żałujemy ani minuty. Dziś wiemy, że żadne rajskie plaże nie zamienilibyśmy na piździawę na północy.

To jak doświadczyliśmy tego kraju, to co wiedzieliśmy i wszędzie tam, gdzie w pocie czoła doszliśmy jest bezcenne i tylko nasze. I choć wiemy, że drugi raz taka przygoda się nie powtórzy to wiemy, że chcemy więcej.

Podziwialiśmy Norwegię

Podróż zaczęliśmy od upalnego starego i klimatycznego Trondheim, podziwialiśmy gotycką katedrę Nidaros, miejsce koronacji norweskich królów. Byliśmy w Stiklstad gdzie w bitwie zginął Król Olaf II, pierwszy święty w Norwegii.

Podziwialiśmy most przechodząc przez rzekę Nidę, wzdłuż wybrzeża której ciągnęły się restauracje i bary. Spacerowaliśmy starym mostem Gamle Bybro, Bramą Szczęścia.

Zwiedzaliśmy dzielnice Bakklandet. Oglądaliśmy stare kolorowe budynki dawnych magazynów. Widzieliśmy wspaniałą panoramę miasta z Fortu Kristiansen i posąg Króla Olafa Tryggvasona założyciela miasta.

Brama Północy

Przejeżdżając pod bramą Trøndelag przeżywaliśmy jak dzieci widząc napis Nord Norge. To tu widzieliśmy pierwsze stada reniferów, a nawet zaprzyjaźnilismy się z jedym z nich.

Podróż przez koło podbiegunowe

Jechaliśmy Narodowym Szlakiem Turystycznym Helgeland, Nasjonale Turistvegen Helgelandskysten Nord Hellåga. Pięknym północnym wybrzeżem między otwartym morzem a wysokimi górami.

Dawniej niezdobyte drogi przez walczące żywioły północy z południem. Dziś spokojna podróż przez koło podbiegunowe.

W archaicznej przyrodzie i polarnym słońcu, wpatrywaliśmy się w przepaść oceaniczną lub oczy spoczywały na horyzoncie. Mijaliśmy krajobrazy które wpłynęły na historie, kulturę i ludzi od epoki kamienia łupanego do dziś.

Widzieliśmy hodowle ryb, osłonięte porty i chaty rybackie. Czuliśmy północny wiatr wybrzeża przy płonącym słońcu w nocy. Widzieliśmy jęzory lodowca Svartisen, które w upały jakie nam towarzyszyły były prawie mistyczne.

Dotarliśmy do cudownego Glomfjordu gdzie wyspinaliśmy się drewnianymi schodami (zamkniętymi tuż po naszej wizycie) na szczyt góry.

Oglądaliśmy z wielkiego mostu najsilniejszy prąd Saltstraumen z jego ogromnymi wirami wodnymi.

Zakochaliśmy się na zabój w największym mieście Nordlandu, Bodø. W jego nowoczesności.Zwiedzaliśmy Muzeum Lotnictwa Norsk Luftfartmuseum. Odwiedziliśmy Nordland Muzeum by poznać historię Bodø.

Oplalismy się na różowych niczym Elefonisi lub rajskich niczym Korfu plażach.

Odwiedziliśmy Narwik gdzie zapaliliśmy znicz na pomniku poległych polskich żołnierzy Brygady Strzelców Podhalańskich, którzy walczyli o wolność Norwegii i Polski. Widzieliśmy Muzeum Wojny, Narvik Var Museum i strasznie zmokliśmy.

Bardu zachwyciło nas starymi farmami i lokalna architekturą. Tu po raz pierwszy widzieliśmy Samską ludność. Poznaliśmy smutna prawdę o tym, że północ pomału umiera.

W Alcie byliśmy w trakcie powodzi. Tu woda zabierała domy a rzeki wylewały. Ogromna Arktyczna Katedra Northern Lights Cathedral wyglądała jak twierdza nie do zdobycia. Żałowaliśmy, że nie zobaczymy jej nocą kiedy światła imitują zorze polarną i pięknie rozświetlają jej strzelistość.

Dalej pędziliśmy na północ przez bezdroża płaskowyżu Kvaldsund w kierunku Nordkapp mijając stada reniferów. Które na letnich pastwiskach karmiły i pilnowały swoje malutkie cielątka.

W Honningsvåg portowym miasteczku pomimo zamkniętych atrakcji przytulaliśmy się do pomnika psa bernardyna o imieniu Bamse, narodowym bohaterze. I czuliśmy się jedynymi ludźmi w tym opustoszałym mieście.

By wreszcie dotrzeć na koniec świata. Na Nordkapp. Tu tak naprawdę doświadczyliśmy ogromu północnego żywiołu, gdzie wiatr podrywając kamienie powybijał na szyby w samochodzie. Nordkapp nas sponiewierał i wygonił. Nie dotarliśmy wszędzie. Ale urzekł nas bardzo.

Wracając nocowaliśmy w Tromsø, wjechaliśmy kolejka linową na szczyt góry Storsteinen by podziwiać panoramę miasta. Spacerowaliśmy uliczkami Strogaty głównej ulicy. Oglądaliśmy zorze polarną niestety tylko w Planetarium.

Muzeum Polarne, Polar Museum najpiękniejsze muzeum ever, zabrało nas na wyprawę polarną z Roaldem Amundsenem. A centrum edukacyjne Polaria zachwyciła swoją architekturą przypominającą spiętrzoną krę lodową.

Zjedliśmy w najdalszym północnym Burger Kingu i piliśmy zimne arktyczne piwo Mack.

Jechaliśmy Narodową Trasą Turystyczna Nasjonal Turistveg Senja wyspy Senja między Gryllefiordem a Botnhamn. Staliśmy na rampie Bergsbotn, a z rampy Tungeneset podziwialiśmy poszarpane szczyty gór i plaże.

Wdrapaliśmy się po śniegu na szczyty by podziwiać Seglę. Zapisaliśmy ją w sercu głęboko.

Dotarliśmy na Lofoty. Próbowaliśmy suszonych ryb, których ostry zapach nas nie odstraszył.Byliśmy w ostatniej osadzie Lofotów o najkrótszej nazwie Å.

Wchodziliśmy na Reine po schodach zbudowanych przez nepalskich Szerpów. Nie spaliśmy w Rorbu chatkach rybackich, ale na rajskich plażach serferów.

Przenieśliśmy się w epokę Wikingów w Muzeum Wikingów, Lofotr Vikingmuseet. Spacerowaliśmy po szlakach Ryten i plażach Kvalsvika.

W Svolvær podziwialiśmy nowoczesność i ostro zakończoną kozią górę Svolværgeite.

Przejeżdżaliśmy Śnieżną Drogą Snøvegen trasą Aurland, Aurlandsvegen.

Z platformy widokowej w Stegastein podziwialiśmy panoramę całego Aurlandsfjordu.

Dotarliśmy do Flåm gdzie koleją Flamsbana podróżowaliśmy do Myrdal. Chłodziliśmy się w bryzie wodospadu Kjosfossen, gdzie latem tańczy Huldra.

Przenieśliśmy się w czasie na starej farmie Otternes. I przejeżdżaliśmy wzdłuż najwspanialszego fiordu Norwegii Nærøyfjord.

Odwiedziliśmy Voss które jest prawdziwym centrum sportów ekstremalnych, a z kolejki torowej ze szczytu góry Hangurtopen mogliśmy podziwiać dolinę.

Jechaliśmy największym płaskowyżem Europy Hardangervidda, królestwem dzikiej przyrody. Wypatrując Marka Kamińskiego na próżno. Chłodziliśmy się pod wodospadem Steisdalfossen i Vøringsfossen.

W wyjątkowo słonecznym Bergen poszliśmy w tango. Piliśmy wino i chodziliśmy spać nad ranem. Wjechaliśmy słynną kolejką Fløibanen na wzgórza Fløyen, jedliśmy owoce morza i próbowaliśmy wieloryba na targu Torget.

Łaziliśmy po starych uliczkach Bryggen, Gamle Bergen. W Muzeum Sztuki Kode podziwialiśmy obrazy Edwarda Muncha i innych norweskich malarzy. Zaintrygowały nas grafiki Pablo Picasso.

W upalnym Stavanger uciekliśmy przed upałem do Muzeum Ropy Naftowej Petroleum Museum. Oglądaliśmy słynne konserwy sardynek, jedliśmy lody na cudnej kolorowej starówce.

I opalaliśmy się na plaży pod Trzema Mieczami Sverd i fjell wbitymi w skałę Hafrsfjorden.

W Rogaland czekała na nas skała Preikestolen. Pędziliśmy jak na skrzydłach. I wracaliśmy uskrzydleni.

Nastepnie trasą Lysevegen ponad taflą Lysefjorden dojechaliśmy do schroniska Øygardstølen skąd wspinaliśmy się na Kjerag. Głaz wiszący 1000 metrów nad fiordem.

Jadąc Narodową trasą Hardanger, Nasjonal Turistveg Hardanger, podziwialiśmy piękne wodospady. Dojechaliśmy do Tyssedal skąd ruszyliśmy na Trolltungę.

Wracaliśmy do domu doliną Romsdal Alp i Andalsnes. Mijając nasze upragnione, nie zdobyte jeszcze szczyty Trolveggen.

Spaliśmy na dziko i na parkingach. Zdarzało się, że na bardzo nowoczesnych kampingach. Kąpaliśmy się raz w misce na dworzu, raz pod prysznicem na minuty.

Zdarzało się że marzliśmy w nocy, lub muszki nas pożarły żywcem. Na kempingach widzielismy różne rzeczy, a każdy gospodarz był historią samą w sobie. Czasem zabawną czasem szkoda gadać i lepiej zapomnieć….

Złapaliśmy dwa mandaty. Za przekroczenie tylko 10 kilometrów na godzinę zapłacilismy dwa tysiące koron. I to dwa razy! Strasznie to odchorowaliśmy.

Wrócilismy odmienieni. Zrozumieliśmy, że nic wiecej do szczęścia nam nie jest potrzebne. Każdy dzień był przygodą i niespodzianką. Nie odzobaczymy tego nigdy. Tego nie zabierze nam nikt. Nigdy.

I tak zaczęliśmy chcieć żyć na Van Lifie, pozbyliśmy się wszystkiego co tak nieudolnie do tej pory zdobywaliśmy i choć to dziwne to czuliśmy, że mamy coraz więcej.

1 Email

Lofoty najbardziej atrakcyjny Archipelag ziemi. Turkus wody oceanu, biel piasku, pustkowie rajskich plaż na tle ścian niemal pionowych, poszarpanych szczytów górskich tworzą scenerię jak z powieści Tolkiena.

Podróż przez Lofoty była dla nas pełna oczekiwań, ale i niezapomnianych przeżyć. Stare domy i łodzie wypłowiałe od surowego słońca, targane słonym wiatrem oceanu opowiadają o mijającym czasie i to jest smutne. Ale tam jakby czas i tak się zatrzymał.

Pogoda na Lofotach

Na Lofotach słońce bawi się w chowanego ze szpiczastymi szczytami, by w końcu położyć się nisko nad widnokręgiem Oceanu Atlantyckiego. Musimy się trochę wysilić, żeby znaleźć północne słońce, które tańczy z długimi cieniami.

Potężne pasmo szczytów górskich na Lofotach chroni wioski rybackie od wewnątrz. Broni od sztormów północnego wiatru.

Pogoda na Lofotach jest zabawna, mawiają mieszkańcy. Jedyne co o niej wiesz to, to, że nie wiesz o niej nic. Deszcz i mgła pokrywają szczyty gór i dolin.

Wiatr zamyka mosty nawet w środku lata a temperatura może spaść do jednej cyfry, gdy wiatr jest północno zachodni.

Na północnym wschodzie świeci słońce, ale trzeba nosić czapki. Kiedy wysokie ciśnienie podnosi słupki rtęci są dni ciepłe i pogodne. To czas pogoni za plażami, ale nawet w chłodny, pochmurny dzień, słońce wieczorem wygrywa i rozjaśnia plaże.

Kolorowe wioski mają plecy ze ścian gór. Z Reine, Henningsvær czy innych słynnych miejsc widać oświetlone słońcem szczyty, kiedy my w głębi lądu kąpiemy się w cieniu, one kąpią się w złocie niezachodzącego słońca.

Lofoty są zimne, dzikie i surowe. Mają ostre strome zbocza górskich klifów. Zatoki o beżowym, rajskim piasku plaż, które ukazują się za każdym prawie zakrętem naszej drogi.

Na Lofotach Wieloryby bawią się między wyspami, by wypłynąć na ocean, lub zostają by umrzeć. Orki skaczą wokół łodzi odsłaniając płetwy. Dorsze odradzają się i tańczą ławicami w czasie tarła.

Foki gościnnie, leniwie szukają miejsca na ziemi. Maskonury kochając spokój, oddają popularność Mewom, którym nie przeszkadza człowiek by osiedlić się mu tuż na głową.

Porozrywane wysepki Archipelagu Lofotów są pełne drewnianych stojących na palach, czerwonych lub żółtych domków rybackich Rorbuer walczących z żywiołem wody widać z każdego szczytu.

To niezwykłe połączenie majestatycznych szczytów gór i rozszalałych bałwanów fal Oceanu Atlantyckiego ujrzysz na każdej plaży.

Zapach suszonej ryby, wodorostów i wiatr od morza. Krajobraz folklorystyczny ucieleśnia kulturę narodową która wciąż żyje. A jednak….

Lofoty nas urzekły, ale nie zachwyciły. Najbardziej bolało nas to, że te piękne karaibskie plaże są puste i wyludnione. Tak lodowate dla człowieka. Tak bardzo było nam źle z tym, że nie możemy zanurzyć się w toni lazurowej wody by ochłodzić nagrzaną skórę.

To jakby oglądać góry przez szybę. Nie móc się nimi nacieszyć, poużywać. Do tego palące źrenice słońce, które rozpala zmysły, ale nie ciało. Bo te musi być szczelnie okryte ubraniami, czapkami i szalikami. Wiatr tak silny, że podmuchy wyrywają aparat z ręki.  

A do tego smród. Tak. Smród suszonej ryby. Taki co odbiera apetyt. Taki co wchłania się w skórę, włosy i ubrania. Taki z którym zasypiasz i budzisz się. Albo taki przez którego nie możesz zasnąć i budzisz się.

Nam zabrało to przyjemność pobytu. Na szczęście natura jest majestatyczna, dzika i niebezpieczna. To zrównoważyło nasze rozczarowanie.

Nazwa Lofoty pochodzi gdzieś ze staro nordyckiego słowa Lófót i w dosłownym tłumaczeniu oznacza nogę rysia. Początkowo nazywano tak jedną z wysp, która z lotu ptaka przypomina odcisk nogi rysia.

Potem nazwę zaczęto używać w odniesieniu do całego archipelagu. A oryginalną wyspę nazwano Vestvågøya.

Od kontynentu oddziela je szeroka cieśnina Vestfiordu, który wgryzł się w Półwysep Skandynawski. Poszarpał go na części i wypluł piaskiem białym jak wapno.

Tylko monumentalna przeszkoda górska, czyli ściana Lofotów wyrasta prosto z morza by archipelag nie odpłynął.

Położone 200 kilometrów od koła podbiegunowego wyspy mają powierzchnię 1227 kilometrów 2. Około 25 tysięcy mieszkańców. Którym w życiu przeszkadza 300 tysięcy turystów z całego świata.

Lofoty to bardzo zróżnicowany kulturowo region. Mieszka tu wielu artystów, wielu się z nich wywodzi. Jak na przykład Espolin Johnson, który malował scenerie Lofotów oddając ich piękno obrazom.

Dziś prace mają swoje galerie. To tu toczy się wyspiarskie życie, handel, biznes. Liczne warsztaty pokazują kulturę i sztukę tego klimatycznego miejsca. Celebrują przeszłość.

  • Kuźnia Hansa Gjertsena to miejsce, gdzie gospodarzem jest kormoran Gjertsen a Tor Vegard Markven tworzy wybitne dzieła sztuki.
  • Glas Hytta to miejsce w pięknym budynku z kamienistą plażą nad oceanem. Tu można wypić kawę w towarzystwie pięknych szklanych przedmiotów ręcznie robionych przez Åsvara Tangranda lub je zakupić.
  • Obserwatorium Zorzy Polarnej w Laukvik którego właścicielami są Holendrzy, którzy z miłości do zorzy osiedlili się tutaj. Prowadzą badania zorzy nie tylko na Lofotach, ale na całym świecie. I pomimo tego, że robią to z prywatnego domu współpracują z NASA.

Ryby podczas tarła przypływały w tak dużych ilościach, że dla mieszkańców było ich więcej niż wystarczająco. Dlatego zaczęli napływać rybacy z innych rejonów. Pomieszkiwali w słynnych Rorbuer i zaczęli wysyłać dorsza w świat.

To, dlatego ten dziki archipelag stał się kolebką dorsza. Liczne kontakty z wielkim światem i handlem wpłynęły na rozwój i kulturę tego miejsca. Ucywilizowały je.

Naszą przygodę na Lofotach zaczęliśmy wjeżdżając w głąb archipelagu Lofotów. Przez górzyste wyspy, których jest siedem i prawie wszystkie kończą się na øya. Austvågøya, Gimsøya, Vestvågøya, Flakstadøya, Værøya, Røst i Moskenesøya.

Jechaliśmy jedną drogą, czasem odbijając na boki by zajrzeć we wszystkie kąty porozrywanych wysp.

Drogę łączą mosty i tunele drogi E10 znane jako Droga Króla Olafa, Kong Olavs Vei. Liczy ona sobie 170 kilometrów i kończy się w słynnej osadzie rybackiej o nazwie Å.

To koniec norweskiego alfabetu, ale i świata. Dalej jest tylko ściana gór z niezwykle strzelistymi kształtami.

Piękne majestatyczne, sięgające do 1600 metrów szczyty aż trudno uwierzyć, że są dziełem natury nie człowieka bez ograniczeń. To najstarsze góry, na kontynencie.

Liczą sobie pół miliarda lat i tylko głodny lodowiec mógł je tak pozjadać. Nadgryzając ich 100 kilometrowe granity szczytów górskich ostrymi lodowymi kłami.

Dawniej Lofoty słynęły z wina nie z ryb, ale kiedy Bergen utraciło swój monopol handlowy działalność rybacka zaczęła nabierać tempa. Pod koniec XIX wieku, kiedy powstało połączenie promowe Hurtigruten wyspy zyskały codzienne połączenie ze stałym lądem.

Ryba jest najważniejszym towarem wysp Lofotów. Życie na Lofotach kręci się wokół nich. Ludność od zawsze łowiła ryby przez cały rok, zwykle prowadząc małe gospodarstwa. Jednak największe znaczenie mają sezonowe połowy dorsza norweskiego.

Mało kto nadmienia, że ławice ryb miały swoją cykliczność. Po około 70 latach dobrych połowów ławice znikały na 20 do 30 lat. Cykliczność tą tłumaczono ingerencją boską a w XIX wieku już nie Bogiem a szkodliwymi wynalazkami jak parowce czy latarnie morskie.

I tak każdego roku od stycznia do kwietnia ogromne ilości migrują z północy do obszarów morskich Lofotów by odbyć tarło.

Połów w tych miesiącach zapewnia życie miejscowej ludności od wieków. To co dla nas jest smrodem tu jest prawdziwym błogosławieństwem. 50 tysięcy ton! Taką zawrotną sumę osiąga połów dorsza w tym regionie, nic dziwnego, że to potężny dział gospodarki całego kraju.

Tu ryby pachną pieniędzmi. Stelaże z rybami są przy każdym domu i pod każdym balkonem. A jadąc wzdłuż wybrzeża rozciągają się na kilometry robiąc miejsce na 15 tysięcy kaskad wypatroszonej ryby.

Tak suszone wiatrem i odpowiednią temperaturą ryby mogą być zdatne do zjedzenia nawet przez kilka lat. Suszony kilogram ma tyle wartości odżywczych co pięć kilo świeżej ryby.

Zimą na Lofotach praca w przetwórniach wrze. Rybacy dostarczają pełne kutry dorszy, których flota każdej zimy liczy ponad 30 tysięcy. Na produkcjach ryby są patroszone i odcina im się głowy. Z głów wycina języki. To ponoć specjalność dzieci.

Które wyciągają swoimi małymi rączkami jeszcze mniejsze języczki, które są rarytasem. Smażone lub gotowane w morskiej wodzie.

Wieczorem cały archipelag żyje historiami o walce z falami i ławicami ryb. Zajadając dorszowe mięso ich wątroby czy kawior. Mało kto wie, że dorsza najlepiej jeść na surowo. Jest on twardy i trzeba rzuć go przez parę minut. Początkowo smakuje tak jak śmierdzi.

Trzeba zaparcia i zrozumienia, żeby połknąć go. Kiedy już zmieni się w ustach w jednolitą papkę. Ale uratował na pewno nie jedno istnienie w czasach, kiedy Odyn rządził krajem. Zdobycie go to żaden wyczyn wystarczy kupić w sklepie.

Ubocznym produktem suszonych dorszy był tran pozyskiwany z ich wątroby. Od epoki Wikingów wykorzystywano olej do lamp i impregnowania skór. Wzdłuż wybrzeży oprócz stelaży na ryby były jeszcze specjalne Kadzie do pozyskiwania tranu.

Stosowano prostą metodę, olej wypływał małymi kroplami z rybiej wątroby zawieszonej na hakach, kiedy ta zaczynała gnić i rozkładać się. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jaki to musiał być smród.

Tutaj na Lofotach proces osiągnął mistrzostwo. Na szczęście aptekarz Peter Møller w 1854 roku opracował nowoczesną metodę maszynowego pozyskiwania tranu za pomocą pary. Tylko on wie czy na potrzeby światła jako paliwo do lamp.

Czy witaminy D w walce z krzywicą. A może zimowej depresji. Pewnie jedno, drugie i trzecie. Nie zmienia to faktu, że stał się bezcenny dla życia mieszkańców. A my jesteś mu wdzięczni, bo metoda jest bez zapachowa.

Svolvær przywitał nas nowoczesnością i współczesnym duchem. Najdalej wysunięte na północ archipelagu nabrzeże to nowoczesne budownictwo, drewno, nikiel i szkło, ale o dziwo robiące dobre wrażenie.

Zapewne większość mieszkań jest hotelami bądź prywatnymi kwaterami dla turystów, ale odnieśliśmy wrażenie, że jest to też miasto młodych.

Dużo firm turystycznych i bardzo zachęcających knajp. I pomimo tego, że mieszka w nim 4,500 mieszkańców robi wrażanie bardzo rozbudowanego.

Takiego co to ma przyszłość. I w którym chce się żyć. Całe pobrzeże to ekspresowe połączenia promowe i trasy morskie na cały świat.

Svolvær to także plac zabaw dla zawodowych rybaków. Tu odbywają się coroczne Zimowe Mistrzostwa Świata połowu dorsza w Svolvær dla amatorów. Taka próba uczczenia rybołówstwa poprzednich epok sięgająca 1000 lat.

Solværgeita to góra koza lub kozia góra ze szczytem przypominającym kozie rogi. Lub autosugestia nazwy powoduje, że widzimy to co widzimy. Ale widzimy też panoramę miasta, a ta urzeka.

Szczyt jest dla alpinistów a dla jeszcze bardziej nielicznych skok z rogu na róg.

Jeśli lubicie wojskowe klimaty Muzeum Wojny, Lofotem Kriegminnemuseum pokaże Wam nawet bombki z podobiznami najważniejszych hitlerowskich dowódców. Bombki choinkowe oczywiście.

Portfel Evy Braun żony Hitlera czy akwarele malowane przez Hitlera. Doprawdy szkoda, że nie został malarzem.

Lofotach są cztery słynne, piękne, podobne do siebie jak bliźniacze siostry Osady Rybackie to Henningsvær, Nusfjord, Å i Reine.

Henningsvær nazywany jest Wenecją Lofotów, bo nie uległ współczesnym trendom architektonicznym. To oczywiście wioska rybacka, ale za to największa na całym archipelagu. To tutaj na bagnach osady znaleziono najstarsze narty w Norwegii datowane na 2 tys lat.

Nusfjord urzeka. To najstarsza i najlepiej zachowana osada i choć nie trafiła na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To ta prestiżowa organizacja objęła ja specjalną ochroną jako unikalne środowisko kulturowe związane z architekturą Norwegii.

I słusznie jest w niej coś wyjątkowego. Jest jakby ukryta za skałami małej zatoczki, lecz pozwala odkryć swoje wnętrze. A tym którzy do niej dotrą maja wrażenie, że sami ja odkryli i jej tajemnicę.

Dziwne uczucie ogarnia nas, kiedy docieramy do drogi, która się kończy a dalej nie ma już nic. Koniec. To tu znajduje się Å i Lofoten.

To kolejny skansen architektury rybackiej przekształcone w Muzeum Norweskich Wiosek Rybackich Norsk Fiskeværsmuseum tworzą swoisty skansen.

To tu znajduje się stara wytwórnia oleju Kuźnia i czynne do dziś Piekarnia. Jest też Muzeum Sztokfisza Norsk Tørrfiskmuseum jak przystało na symbol Lofotów, i największy Bank Dorsza.

Tu można zapoznać się z jego dawną historią i współczesnym procesem suszenia. Muzeum wyjaśnia jak dorsz zmienia się w sztokfisza. Pokazuje drogę od szczęśliwego dorsza pływającego w ławicy do szczęśliwego zjadacza go z talerza w norweskim domu.

Obiektem pożądania a zarazem nietypowym problemem tutejszych mieszkańców jest znikająca tablica z jej nazwą. Która potem zdobi ściany turystów złodziejaszków jako trofeum z Lofotów. I nic nie pomogła produkcja kopii tabliczek souvenirów. Tablica dalej znika.

Reine słynne Reine kto nie widział zdjęć o Lofotach na okładkach magazynów i Instagramie. Każdy kto jest nimi zainteresowany. Wprawdzie ta osada nie ma nic do zaoferowania oprócz uroku restauracji to broni się bajkowym pejzażem.

I szczytem Reinebringen który ma 670 metrów n.p.m. i jest jak folder z reklamy Lofotów. Jest tak popularny, że kosztował 7 milionów koron i wymagał ściągnięcia Szerpów z Nepalu.

Ponieważ stary szlak był stromy, śliski niebezpieczny i ludzkie stopy wykopywały liczne kamienie. Przybyli Szerpowie by ochronić zadeptywana górę i ochronić ludzi przez kolejnymi wypadkami.

Położyli 1560 schodów na wysokość 440 metrów n.p.m. Pięknych, kamiennych wijących się prawie na sam szczyt. Prawie, bo do końca brakuje 50 stopni.

Wchodząc ma się wrażenie, że więcej. Sama góra wydaje się wyższa. Widok z góry jest oczywisty. Widzieliśmy go wiele razy, ale na żywo to co innego. Piękne szczyty, porozrywane wyspy, pozszywane nićmi mostów. Warto.

Kiedy dotarliśmy do Kavalvika po północnej stronie Moskenesøya plaża jest miękka i z białym piaskiem. Przykleja się do skóry niczym księżycowy pył. Otoczona jest ostrymi górami.

Po półtorej godzinie wspinaczki dotarliśmy do Ryten na ostry klif stąd widać w dole Kvalsvika. To tu Instagramerzy odkryli zarówno Kvalsvika jak i Ryten, więc nie mogliśmy liczyć na samotność.

Pod Himmeltinden z widokiem na Småtindan po drugiej stronie Steinfjorden leży piękna plaża Uttakleiv z dużymi kamyczkami. The Times nazwał plażę najbardziej romantyczną w Europie, więc możesz przywieść kogoś, kto coś dla Ciebie znaczy.

W Stornågen, niedaleko Kablevåg jest Akwarium z fokami, rybami i życiem morskim. Jest też Kościół Kabelvåg, zwany Katedrą Lofotów. Pochodzi z 1898 roku i jest największym drewnianym budynkiem w północnej Norwegii. Jest też największym kościołem w kraju z miejscami siedzącymi dla 1200 osób.

Muzeum Wikingów na Lofotach Lofotr Viking Museum ma zrekonstruowany statek Wikingów, kopię statku Gokstad z X wieku. Zrekonstruowaną również farmę wodza na podstawie wykopalisk, za rządów Wikingów, których sagi i legendy mieszają się z historią do dziś można poczuć w każdy zakątku tego magicznego miejsca.

Historia ożywa w kopii 83 metrowej Sali Bankietowej znalezionej w Vågan i warsztatach, w których odbywa się tradycyjne rzemiosło. Gdzie znajdują się ekscytujące znaleziska archeologiczne.

Dzięki temu można przenieść się w przeszłość o ponad 1000 lat. Zapach palonego ogniska i statyści ubrani w stroje z tej epoki naśladując życie dopełniają misji.

Røstlandet składa się z 365 wysp, wysepek i wystających skał. Do Værøy i Røst można dotrzeć promem te dwie wyspy mają najłagodniejsze zimy w Norwegii są idealne do produkcji suszonych ryb.

Latarnia Morska Skomvær jest punktem końcowym Lofotów na południu. Stąd jest wiele wysp na północny wschód w kierunku Røstlandet: Hernyken, Trenyken, Ellefsnyken, Storfjellet, Vedøya. Værøy i wyspy w Røsthavet maja klify pełne ptaków. Około 1,5 miliona Maskonurów i Kormoranów, Lundefugl,Toppskarv, gniazduje żerując na morzu.

Najbardziej wysunięta na północ osada Lofotów na południowym krańcu Hinnøya największej wyspy w Norwegii to Raftsundet. Rozciąga się na 20 km na północ otoczona ostrymi szczytami. Które są domem największego stada Orłów Bielików w kraju i rajem dla ornitologów.

Dlaczego odnieśliśmy wrażenie, że ludzie zamieszkujący archipelag z pewną nuta rozdrażnienia, politowania i sarkazmu patrzą na nas przyjezdnych. Albo jak nie patrzą.

Ignorują nas zostawiając wrażenie znudzonych naszą ciekawością, tym, że jesteśmy wszędzie, tym, że wchodzimy nieproszeni do ich łodzi lub domostw.

Zaglądamy na ich podwórka. Przeszkadzamy, naruszamy ich spokój. Komentujemy smród lub zacofaną bądź co bądź architekturę. Zadeptujemy góry, zawłaszczamy dzikie plaże, hałasujemy i zostawiamy bałagan.

Wydaje nam się, że oni wcale nie prosili się o takie zainteresowanie. Ich kontakt ze światem nie jest na ich warunkach.

Mimo, że sami się do tego przecież przyczynili powołując do życia połowy za korony. Kiedyś tak ograniczone. Dziewicze zacofanie to był ich świat, w którym czuli się dobrze. Teraz wielki świat, przyszedł do nich.

Kontakty handlowe, interesy, turystyka, komercja, stały się nieodzowną częścią ich życia. I to ich gniecie. Dlatego my czuliśmy się jak nieproszeni goście, intruzi biorąc udział w tej niezrównoważonej turystyce jaka panuje na Lofotach.

Lofoty to też dolina cieni, gdzie północne słońce nie dochodzi. Szczyty górskie występują we wszystkich odmianach od półgodzinnych po całodniowe wyprawy. Archipelag od setek lat przyjmuje gości z bliska i daleka.

Teraz Twoja kolej by rozkoszować się wszystkim, tym co Lofoty mają do zaoferowania. Krajobraz jest majestatyczny i zapierający dech w piersiach.

Sam region jest mekką dla osób poszukujących bliskiego kontaktu z bezkresem natury. Zorzy, słońca na cudnych plażach, jazdy na nartach, nurkowania, surfingu, wspinaczki, kajaków. Możesz podglądać ptaki i życie morskich potworów.

Weź udział w wyścigu rowerowym by objechać cały archipelag bez przerwy.

Galopuj po plażach przy zachodzącym słońcu na koniach islandzkich.

Pograj w golfa na polu golfowym, które od morza dzieli zaledwie kilka źdźbeł trawy i jej dywanów porośniętych między skałami. Najlepszym polu golfowym w Europie czynnym 24 godziny na dobę.

Poopalaj się na plażach, skałach lub na szczytach. Grzej się północnym słońcem. Spróbuj, poczuj, zachwyć się. Bo to arcydzieło natury połączone z tradycją i historią jej mieszkańców.

1 Email

Nordkapp, którego stara nazwa brzmi Kyskanes, a której nie używają już nawet lokalnie mieszkańcy był miejscem świętym. Przylądek Północny wyznacza równoleżnik 71°10’21 i koniec świata.

Klif Nordkapp od setek lat przyciąga żądnych przygód ludzi z całego świata. Cel jest wspólny, dotrzeć do najbardziej wysuniętego na północ zakątka Europy.

Tutaj jesteśmy tak daleko od bieguna jak i od Oslo. Tu zaczyna się droga europejska, albo kończy. Skąd można dotrzeć z najbardziej na północ wysuniętego Przylądka Północnego Norwegii do najbardziej na południe położonego Lindesnes.

Nordkapp Wrota Piekieł

Duchowni już od XVI wieku zapuszczali się w północne rejony Norwegii, ale najbardziej wysunięta na północ część Europy była wciąż nieodkrytym obszarem. Nieznaną i niebezpieczną północą. Wrotami piekieł. Tu dusze wypełniały jaskinie i z gardeł wydobywały przeraźliwe dźwięki.

Gdzie wszędzie wisiały suche ryby, ludzie żyli po 150 lat i zaklinali przyszłość. Pełni strachu wypełniali niepoznane części wyspy rysunkami węży morskich i wielorybów-trolli atakujących żaglowce.

Silne siły natury sprawiały, że obszar ten był niebezpieczną wodą, a marynarze i podróżnicy opowiadali wiele dramatycznych historii. Nasza będzie raczej radosna. No prawie.

Ogromny Nordkapp

Nordkapp to ogromny klif, nie znajduje się na kontynencie, ale ma własną wyspę Magerøya. Wyspa ma strome wybrzeże, na szczycie którego znajduje się falisty, rozległy płaskowyż.

Golfsztrom, ciepły wiatr północy

Ma przyjemny klimat dzięki Golfsztromowi. Zimą, Nocy Polarnej przypada 67 dni, która trwa od 18 listopada do 24 stycznia. Latem 77 dni Polarnego Słońca od 11 maja do 31 lipca.

Fauna i flora na Nordkapp

Roślinność jest rzadka, ale w osłoniętych od silnego wiatru miejscach walczy o przetrwanie mała brzoza i wierzba. Bezkres pustkowia jest przerażający. Tylko renifery zbyt udomowione dają poczucie obecności człowieka. Niepotrzebnie. Chcieliśmy czuć, że dalej nie ma już nic, że tutaj nadal jest kiedyś.

Powódź w Alcie

Wyjeżdżamy z Alty jest czerwiec, jest ciepło a rzeki ciężkimi wodami zalewają brzegi, zabierając nawet ludziom domy. Czuć niepokój. Ludzie przychodzą nad rzekę obserwować jej żywioł. Ona nic sobie z nich nie robi, jest tak przecież co rok. A może tej wiosny jakby bardziej.

Bo czerwiec na północy to wiosna. Im dalej na Nordkapp raczej przedwiośnie. Nieśmiałe, niepewne. Większość parkingów, zjazdów i atrakcji pokrywa jeszcze brunatna warstwa śniegu. Wszystko jest jakby brunatne. Niebo, droga, pobocze, bezmiar widnokręgu.

Finnmark

Pędzimy autem po bezdrożach podnieceni samotnością. Bardzo rzadko mija nas auto. Nie ma domów, drzew. Trawy jeszcze nie wzeszły, porosty i mech ma zgniły kolor. Doprawdy nie wiemy co te biedaki w puszystych futrach jedzą. Co innego te mijane w soczystych lasach Finnmarku, ale tutaj.

Mijamy tylko plamy brudnego śniegu, rwące potoki z śniegowymi czapami mając nadzieję, że na naszych oczach odłamią się i spadną do wody ukazując turkusowy kolor lodu. Pługi śnieżne stoją zapomniane, bezużyteczne czekając, kiedy znów będą królami szosy północy. Tak niezbędnymi dla ludzkich potrzeb.

Droga E6 przez Sennalandet ma prawie 90 kilometrów jest księżycowa, prosta i gładka. Miejscami widać tylko zęby pługów śnieżnych i pogryzione barierki. Które co roku wymieniają służby drogowe. Widocznie jeszcze nie zdążyli. Jeszcze jest za wcześnie.

Renifery Finnmarku

Widzimy na drodze stado Reniferów. Zatrzymujemy samochód, przez otwartą szybę auta dotykam nosa jednego z nich. Ma wielki nochal pokryty kurzajkami, boję się zarazić, ale to jest silniejsze ode mnie. Wyciągam palce dłoni, kładę na nosie. Bezcenna sekunda. Trwam w bezruchu, żeby go nie spłoszyć.

A on patrzy na mnie przekręconymi nienaturalnie zbyt mocno w przód oczami jakby miał zeza. Ma nadzieje, że dostanie coś do jedzenia.

Na łbie ma rogi. Robią wrażenie żyjących własnym życiem i jakby przeszkadzały mu.Powyginane, pokręcone, poplątane, jeden inny od drugiego z futerkową otoczką. Jakby porośnięte mchem. Przez to zwierzę wydaje się jakieś niedoskonałe a przecież jest doskonałe.

Saami z Karsjok i Kautokeino

Latem Saami pochodzący z Karsjok i Kautokeino wypasają tu setki reniferów, to ich letnie pastwiska. Stada transportowane są okrętami desantowymi Marynarki Wojennej.

Statki dobijają do brzegu plaży Magerøysundet unoszą swe paszcze wypuszczając ogromne stada zwierząt ku wolności, by mogły spędzić lato po ciężkim pracowitym, zimowym sezonie.

Renifery na Nordkapp

Renifery wyglądają jak zjedzone przez mole, ponieważ zmieniają futro, by w sierpniu nowe gęste futro lśniło na północnym słońcu. Kiedyś musiały przepływać same by szukać pastwisk teraz człowiek decyduje o ich losie bardziej niż kiedyś.

Coraz mniej miejsca mają do życia. Coraz bardziej łamie się ich naturę i oswaja, ale mają w sobie coś dziko nieufnego. Coś co powoduje, że żywimy nadzieję, że te tereny są wyludnione i nieuczłowieczone.

Kwestia Saamów

Im bliżej końca tym mniej dziko. Bezmiar zmienia się w wody Oldenfjordu, którego spienione fale zlizują piach z drogi. Mijamy kilka małych wiosek, których nazwy są w dwóch językach, a których nie umiemy nawet wymówić. Norweskim i Saamiskim lub Sapmi jak kto woli. Czuć odwieczny konflikt kulturowy.

To tu od zawsze potępiano i poniżano dzikich Saamów rdzenną ludność, która podążała za reniferami, gdy one granic nie uznawały. I choć Król Harald V przeprosił za norwegizację i choć od ponad 30 lat funkcjonuje Sametinget.

To Organ Doradczy Norweskiego Parlamentu, który miał reprezentować tych północnych, (czy reprezentuje to już inna sprawa) to konflikt trwa nadal na tle etnicznym i kulturowym. Tak jakby Saamowie nie umieli samo stanowić o sobie.

A może to konflikt interesów między hodowcami reniferów a tak zwanymi zwolennikami postępu i ogromnych inwestycji.

Tunel Nordkapp

Jedziemy E69 trasą wybudowaną w 1999 roku. Wjeżdżamy w Tunel Nordkapp, Nordkapptunnelen podmorski tunel pod Magerøysundet który połączył kontynent z Jałową Wyspą, czyli Magerøya na której jest Nordkapp.

Budowano go trzy lata ma długość prawie 7 kilometrów i dwa kilometry schodzi pod poziom morza. Wystarczy, bo poczuć ciśnienie w uszach. Obecnie jest to jeden z najbardziej spektakularnych odcinków drogi.

Droga FATIMA

O wdzięcznej nazwie FATIMA i nie jest drogą do portugalskiego Sanktuarium, a skrót od nazwy Fastlandsforbindelsen til Magerøya.

Ten 17 kilometrowy odcinek składający się z trzech tuneli i pięciu mostów kosztował miliard koron! I jak widać nie jest to koniec inwestycji. Mijamy place budowy. Widzimy, jak buldożery wgryzają się w góry i drążą dziury na nowe tunele. Widocznie ludziom za mało cywilizacji na tej Jałowej Wyspie.

Honningsvåg stolica Północnego Przylądka

Dawniej na Nordkapp dostać można się było tylko za pomocą promów między Kåfjord i Honningsvåg. Nam zwyczajnie szkoda, że tak nie pozostało.

Za tunelem dojeżdżamy do Honningsvåg oddalonym trzydzieści kilka kilometrów i ostatnim miastem przed Przylądkiem Północnym. Jest największym zamieszkałym miejscem, to małe miasteczko na bardziej osłoniętym wnętrzu wyspy. 

Honningvåg był znany jako Małe Chicago, jest wiodącym miastem na wyspie od ponad stu lat. To tu żyje większość niemalże 3 tysiące z 6 tysięcy mieszkańców wschodniego wybrzeża wyspy a wszystko w kolorowym stylu zabudowy choć wojnę przetrwał jedynie kościół z 1885 roku.

Reszta została spalona doszczętnie przez Niemców, tak jak zresztą cały Finnmark. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy duże trawlery fabryczne z Norwegii i zagranicy porywały dorsza na Morzu Barentsa i dostarczały go do fabryk w Honningsvåg w nocnych klubach toczyło się życie. 

U młodych, spragnionych mężczyzn towarzyskich kobiet na lądzie tańczyły nocą hormony, hamowane jedynie przez niekorzystną dla nich równowagę płci. Wyblakłe oczy czy braki w uzębieniu to ryzyko, z którym trzeba było się liczyć.

Honningsvåg na końcu świata wydało się wyjątkowo nowoczesne zbyt nowoczesne, jakby miejscowi drwili sobie z warunków i jakby zima ich nigdy nie nękała. Ale jakie miało być, skoro w porcie co roku cumuje ponad setka statków wycieczkowych.

Od niedawna nosi tytuł najdalszego północnego miasta na świecie. Pokonując Hammerfest.

Brama Przylądka Północy

Jest bramą Przylądka Północy. Od trzystu lat ten znaczący port rybacki pomału zmienia się w punkt wypadowy na Nordkapp, a całe jego życie skupia się nabrzeżu portowym. Cumuje tu słynny Hurtigruten i arktyczne wycieczkowce na Spitsbergen.

Na nabrzeżu, gości wita Troll olbrzymi rodem z Geiranger, kafejki, sklep z pamiątkami, wspornik Meridian wzniesiony na cześć pomiarów globu ziemskiego w 1895 roku i pies bernardyn Bamse.

Czerwiec w mieście jest jeszcze cichy i pusty. Miasto nie wstało z zimowego snu. Wszystko zamknięte. Nie dostaniemy się do Muzeum Przylądka Północnego Nordkappmuseet.

Nie poznamy historii wypraw na kraniec Europy. Nie zobaczymy słynnego generatora prądu z pancernika Tripitz, ani największej na świecie skóry z niedźwiedzia polarnego.

Nie poznamy historii jego upolowania.  Nie odwiedzimy też legendarnego baru „Nøden” by obejrzeć słynną rewię. Nie ujrzymy też Kraba Królewskiego czołgającego się u wybrzeży. Dobrze, że choć do pomnika psa możemy się przytulić.

Parking na Nordkapp

Ostatnia kręta droga i wyłania się przed nami olbrzymi, pusty parking z budkami kontrolnymi. Miliony ton asfaltu. Wygląda trochę jak granica w Karlskronie po odpłynięciu promu. Zatrzymujemy się przy jednej z nich, ale ni żywej duszy.

Nigdzie turystów. Nikogo z 200 tysiące ludzi odwiedzających rocznie Przylądek Nordkapp.

Gdzie sznury kamperów staruszków z bogatych krajów, gdzie starość to nie wyrocznia. No gdzie? Jesteśmy sami. Wiedzieliśmy, że księdza Francesco Negri raczej nie zobaczymy, bo on był tu pierwszym turystą, ale żeby nikogo.

Na końcu parkingu stoi okazały, nowoczesny i wielki budynek kompleksu Nordkapphallen. Dziś zakotwiczony w klifie dający schronienie przed siłami natury na ostatniej prostej w kierunku Oceanu Arktycznego.

Hala Nordkapp

Parkujemy prawie przy wejściu, czuć porywy wiatru. Jeszcze nie wiemy, że jesteśmy jedynymi, pierwszymi i ostatnimi turystami tego dnia. Wita nas sympatyczny młody chłopak, pracownik. Przedstawia wyuczoną regułkę informacyjną na temat hali i tego z czego możemy skorzystać a raczej z czego nie możemy.

Jesteśmy małą grupą więc nikt restauracji dla nas nie otworzy, ale kino i owszem. Słono płacimy i po wymianie informacji rozmawiamy trochę luźniej.

Chłopak jest z Alty codziennie dojeżdża autobusem tu do pracy. Polka jest szefową kuchni. Był w Ålesund, czyli tak jakby u nas. Mówi też jedno zdanie. Jesteście odważni, że przyjechaliście dzisiaj. Ale brzmi to jak niepoważni.  Wkrótce mamy przekonać się, dlaczego.

Klif Przylądka Północy

Jesteśmy bardzo przejęci i podekscytowani tym, że dotarliśmy. Zapinamy kurtki i wychodzimy na zewnątrz na plac, który wieńczy kręcący się globus. By go dotknąć i zrobić upragnione fotografie. Pierwsze dziesięć metrów pokonujemy raczej normalnie by nagle poczuć żywioł siły wiatru.

Pierwszy raz w życiu musimy trzymać się barierki by dojść do celu i odwracać głowę od wiatru by złapać oddech. Porywy są tak mocne, iż mamy wrażenie, że gdyby nie siatka ogrodzenia to już dawno pływalibyśmy jakieś 300 metrów niżej w wodach klifu Przylądka Północy. Śmiejemy się do utraty tchu.

Czekamy, aż podmuchy ustaną by móc zrobić kolejne kilka kroków i cudem cyknąć kilka zdjęć. Wiatr wieje z prędkością 80 km na godzinę, ale tu na klifie trochę jakby mocniej. Nie słyszymy się, bo głos porywa wiatr.

Niebo choć mroczne wcale takie nie jest. Jest cudownie. Wszystko nam się podoba, nawet wiatr i nasza bezradność wobec niego. I to pustkowie. Tego właśnie chcieliśmy. Odludzia i poczucia respektu wobec sił natury.

Stanęliśmy na gigantycznym balkonie z widokiem na bezkresne morze i idealny horyzont połączony ze sobą razem na wieki. Jeśli dodamy to bezludzie i wyobrazimy sobie piękno nocnego słońca rozumiemy, dlaczego tysiące turystów przyjeżdża tu rok w rok doświadczać przestrzeni świata.

Czujemy się jak mikroskopijne części doskonałej nieskończoności wszechświata.

Globus Nordkapp

Globus wydaje się mniejszy niż na zdjęciach, zbudowany w 1978 roku, jest symbolem Przylądka Północnego jako globalnego miejsca spotkań. Tutaj ludzie z całego świata spotykają się i dzielą zachwyt pięknem ogromnego klifu i bycia na krańcu Europy.

Wracamy do hali. Skóra na twarzach i rękach jest czerwona od wiatru i piecze. Chłopak smaży wafle i jeszcze ciepłe zjadamy z kawą i dżemem. To taki luksus samotnego zwiedzania mekki podróżników.

Nie wzniesiemy toastu szampanem ani nie zjemy obiadu w restauracji, nie wyślemy pocztówki ze stemplem z lokalnej poczty, ale spacerujemy podziemiami oglądając wystawy, jaskinie, multimedialne prezentacje, zdjęcia.

W hali znajduje się Muzeum Tajlandzkie otwarte na cześć Króla Syjamu, Chulalongkorn, obecnie Tajlandii który przybył z wizytą w 1907 roku.

Hala została zbudowana wokół kamienia, na którym król wyrył swoje inicjały a która jest traktowana jak pierwsza księga gości. Ogromny kamień można oglądać pod przeszkloną gablotą w hali.

Tu historia miesza się z nowoczesnością, czuć ogromne pieniądze jakie pochłonął ten projekt. Ale robi wrażanie i a przecież o to chodziło. Nasuwa się refleksja, czy gdyby na Nordkapp był tylko klif i gdyby człowiek nie wkopał się w niego swoimi pazurami próżności a droga do niego wiodła przez wodę nie asfalt.

I czy gdyby trzeba było się wspinać na klif od strony zatoki to ilu by tu nas przybyło. Może prawdziwi podróżnicy. Na pewno nie my, zwykli konsumpcyjni turyści. Smutne prawda.

Nordkapp symbolem światła

W społeczeństwach prymitywnych w dawnych czasach religia kojarzyła się z ciemnością i światłem, symbolami życia. Dziś współczesny człowiek wciąż szuka drogi odnosząc się do tych samych symboli i poszukiwania życia wiecznego w świetle i w dniu trwającym 24 godziny, aby mógł przejść z dnia na dzień bez ciemności jako symbol jasnego życia.

Być może Przylądek Północny jest wielkim balkonem, na którym można uwiecznić podobnie jak prymitywny człowiek życia w świetle, nie mroku.

Kaplica na Nordkapp

Może dlatego ludzie przybywający od VI wieku tu, na koniec świata nadają temu miejscu religijne znaczenie. Tu spotykają się ludzie z całego świata i różnych wyzwań. Kaplica św. Jana

Nazywana też kaplicą Apostoła Światła jest zatem, najdalej wysuniętą na północ ekumeniczną kaplicą na świecie.

Znajduje się w hali jest wykuta w skale. Tutaj każdy niezależnie od wiary, może znaleźć miejsce na refleksję i medytację. Kaplica ma trzy symbole, Chrystusa, Krzyża i Gołębicy.

Jedynymi symbolami które mogą pogodzić wszystkie wyznania. St. Johannes Kapell jest dziełem norweskich artystów i rzemieślników. Muzyka, która jest odtwarzana skomponował i zadedykował Jan Garbarek utalentowany muzyk Jazzowy Norwegii.

Tutaj tez odbywają się śluby, chrzty oraz nabożeństwa. Po wejściu do kaplicy zapalają się światła a muzyka rozbrzmiewa w uszach. Naprawdę czuję się Stwórcę, cokolwiek dla każdego on znaczy. Byliśmy tam sami. I jest coś magicznego w tym miejscu. Czuję się siłę wiary.  

Film o 4 porach roku na końcu świata

Podziwiamy piękną panoramę tym razem za szkłem okien galerii. Oglądamy film panoramiczny o czterech porach roku na Nordkappie „Nordkapps 4 årstider i już żałujemy, że nie dotarliśmy tu zimą jadąc za pługiem w tumanach fal bryzgającego śniegu Roadtripem jeden za drugim. Tam i z powrotem.

Sławni odkrywcy na Nordkapp

Sławę i popularność Przylądek zdobył dzięki błąkającemu się kapitanowi statku Bonaventure w 1553 roku. Szukając drogi do Azji Richard Chancellor przepływając koło potężnego górskiego klifu oblicza położenie i nazywa go Przylądkiem Północnym a norweska nazwa Nordkapp jest po prostu tłumaczeniem tego.

Blisko sto lat później włoski ksiądz i podróżnik Francesko Negri przybywa pieszo na ten sam klif w 1664 roku i tak pisze: I oto staję na Przylądku Północnym, najdalszym punkcie Finnamarku, na krawędzi świata. Tutaj świat się kończy, tak jak i moja ciekawość, a teraz da Bóg, powrócę do Danii i do mojej ojczyzny. On który przebył dwuletnią wyprawę po Skandynawii na pieszo w tym miejscu poczuł spełnioną misję końca wyprawy.

To musi być wspaniałe uczucie. Dojść do końca ziemi, gdzie nie ma już nic i zaspokoić swoją ciekawość. Później w 1798 roku Giuseppe Acerbi odkrywca, pisarz, archeolog i muzyk podziwiając to miejsce i tak napisał: Tu czuje się jak twórca. I tworzył słynne dzieła.

W tym samym roku znanym gościem był też w 1798 roku książę Ludwik Orleański, późniejszy Król Francji Ludwik Filip XVII. Dotarł w te odległe rejony, aby uniknąć śmierci z rąk francuskich rewolucjonistów. Szukał pocieszenia u córki księdza w Måsøy, pozostawiając nieślubne dziecko i swoje ślady DNA na północy, które wciąż płynie w żyłach rybaków.

Z wdzięczności zostawia swoje popiersie. Majestatyczne marmurowe selfie w 3D na którym wcale nie jest przystojny.

Wizyta Króla na Nordkapp

Większość pocztówek już z 1900 roku przedstawia północne słońce na tle pomnika Króla Oskara II ówczesnego władcy Norwegii i Szwecji będących w Unii, który stał w miejscu obecnego Globusu, i oznaczał najdalszy punkt królestwa. Król dużo opowiadał o wyprawie na daleką północ.

Jego statek zakotwiczył w Hornvika w 1873 roku, tuż poniżej Przylądka Północnego, a energiczny młody król wspiął się na 1000 stopni na płaskowyż bez żadnych problemów. Teraz przed głównym wejściem do ośrodka leży pamiątkowy kamień.

Wizyta wzbudziła zainteresowanie światowej prasy a turystyka wystartowała pełna parą. Już w 1875 roku pierwsza grupa turystów przypływa statkiem wycieczkowym.

zdjęcie z hali Nordkapp które przedstawia port Hornvika

Dawna hala przylądka Nordkapp

Nim powstała hala, w lipcu 1891 roku na drugim końcu płaskowyżu otwarto Pawilon Szampański domek, w którym serwowano Szampana, a który to zwyczaj zapoczątkował Carl Vogt i jest celebrowany do dziś, tutaj turyści szukali schronienia lub wysyłali pocztówki. Pawilon został zamknięty na stałe w 1914 roku. Był to pierwszy drewniany domek, w którym była poczta i poczekalnia.

W latach 30 XX wieku dobudowano nowy budynek, który zastąpił stary pawilon. W 1933 roku przebudowano go na poczekalnie, a toalety przeniesiono do osobnego małego budynku.

Dawne domy na płaskowyżu Nordkapp nie spłonęły jesienią 1944 roku jednak w 1947 roku poczta była już tak bardzo zniszczona, że trzeba ją było rozebrać i odbudować ze starych materiałów. Podczas budowy nowego Nordkapphallen dom został wykorzystany jako barak pracy i zburzony w 1958 roku.

zdjęcie z hali Nordkapp, przedstawia dawny przylądek

Centrum Nordkapp

Obecnie trzy piętrowa kondygnacja Nordkapphallen, czyli centrum Nordkapp zostało ukończone w 1958 roku a oficjalnie otwarte 2 lipca 1959 roku. Ale jest tak nowoczesne i zadbane jakby zostało otwarte wczoraj. Robi ogromne wrażenie. Znaczna jego część jest wykuta w skale.  

Zaprojektowali go dwaj architekci Peder Cappelen i Torjørn Rodahl. Kiedy w 1956 roku otwarto drogę na Nordkapp liczba turystów drastycznie wzrosła, a wraz z nią potrzeba lepszej obsługi i lepszej przestrzeni dla odwiedzających.

Nim powstała droga turyści i goście musieli wspinać się po stromym zboczu cumując łódź w Hornvik około kilometra na południowy wschód od klifu.

Latem 1999 roku Król Harald otworzył połączenie lądowe z przylądkiem północnym. Trochę szkoda przechodzi nam przez myśl. Teraz wygoda i łatwa komunikacja odebrała trochę niedostępności temu miejscu. Stało się zbyt łatwe do zdobycia, dla każdego.

Dziś łodzie, samoloty i autobusy sprawiają, że to mitologiczne miejsce jest popularnym celem podróży. Zbyt popularnym i zbyt dostępnym.

zdjęcie z hali Nordkapp, przedstawia dawną poczekalnie

Projekt Dzieci Ziemi

W 1988 roku na przylądku Północnym miał miejsce wspaniały projekt autora Simona Flema Devolda. Dzieci Ziemi. Siedmioro dzieci, wybranych losowo tj. Jasmine z Tanzanii, Rafael z Brazylii, Ayumi z Japonii, Sithidei z Tajlandii, Gloria z Włoch, Anton z Rosji i Louise z Ameryki.

Wykonało płaskorzeźby, przedstawiające ludzkie twarze, które odlano z brązu by stanęły na zewnątrz hali wraz z cudownym posągiem kobiety z dzieckiem wykonanym przez artystkę Eve Rybakken.

Dzieci Ziemi symbolizują współpracę, przyjaźń, nadzieję i radość ponad granicami. Projekt rozpoczął się w 1989 roku i co roku na początku czerwca przyznawana jest nagroda humanitarna na rzecz dzieci na całym świecie poszkodowanych przed głód i wojny. W walce o ich lepszy byt.

Członkostwo Nordkapp Club

Każdy kto odwiedza Nordkapp może zostać członkiem The Royal North Cape Club od 7 czerwca 1984 roku cały płaskowyż przeszedł pod zarząd gminy. Club jest lokalną społecznością i ma za podstawowy obowiązek propagować wiedzę o Przylądku, jego historii i naturze.

Członkostwo jest sprzedawane w głównej hali a dochód trafia do lokalnego funduszu ochrony środowiska. Członkostwo można podpisać tylko osobiście. Wszyscy członkowie The Royal North Cape Club mają dożywotni bezpłatny wstęp na Nordkapp.

Wybite szyby na Nordkapp

Kończymy zwiedzanie hali, zamierzamy obejść jeszcze drugą stronę i obejrzeć płaskorzeźby, ale wiatr porywa kamienie z parkingu tak mocno, że ból uderzeń o skórę jest zbyt silny byśmy mogli spacerować. I wtedy zauważamy wybite tylne szyby samochodu, popękane na drobny mak które utrzymuje jedynie folia przyciemniająca przyklejona do okien.

Chwila konsternacji. Próbujemy ogarnąć co się stało i dociera do nas, że kamienie te, które tak boleśnie uderzały nas po nogach wybiły też szyby w naszym busie.

Jesteśmy podłamani, szyby wstawimy, ale nie dotrzemy do cypla z widokiem na morze i ścianę urwiska Nordkapp. Na tym wietrze jesteśmy bez szans. Czujemy niedosyt, który miesza się z rozczarowaniem. Ale z drugiej strony dobrze, że wina jest po stronie wiatru.

Golfsztrom pokazał swoja siłę. Przecież targał nami jak liśćmi, a raczej jak szmatami. Gdyby zawinił człowiek lub nasze postepowanie nie potrafilibyśmy tego wybaczyć. Teraz pokornie wsiadamy do samochodu, by rozpocząć samotną powrotną drogę ku cywilizacji.

Tak jak po wizycie w Tromsø gdzieś tam w środku czujemy, że to nie koniec z północą, że ten hen północny jest gdzieś w nas i musimy tu wrócić. Po to to wszystko.

Gjesvær wioska rybacka końca świata

Ale jedziemy dalej na zachód tutaj krajobraz łagodnieje. Zamiast stromych klifów piękne wysepki przypominające rafy. To tam leży wioska rybacka Gjesvær. Osada istnieje od czasów wikingów i pięknym archipelagiem idyllicznych wysp i wysepek, mieszka tu przez cały rok zaledwie 120 osób.

Rezerwat ptaków Gjesværstappan

Wokół wioski na trzech wyspach znajduje się rezerwat przyrody Gjesværstappan gdzie gniazduje wiele gatunków ptaków. Jeden z największych siedlisk w Norwegii. Gniazdują tu Maskonury, Rybołowy, Kormorany.

W sumie 3 miliony ptaków Na morzu jest dużo planktonu dzięki temu wody obfitują w ryby a ptaki mają pożywienie. Niestety z obszaru zniknęły lwy morskie, foki i wieloryby i nietrudno się domyślić kto wygrał te nierówną walkę o terytorium i życie w nim. Stąd też organizowane są wycieczki Birdsafari by podglądać ptaki walczące o najlepsze miejsca na gniazda i rozpocząć sezon lęgowy na oczach setek ludzi.

Brama kościelna czyli Kirkeporten

Skarsvåg z kolei to najbardziej na północ wysunięta wioska na świecie. Dziś mieszka tu około 60 osób, choć kilka dekad temu było ich pięć razy więcej. Z wioski można dojść do Bramy Kościelnej, Kirkeporten która jest naturalnym skalnym łukiem, przez który można podglądać Nordkapp i nigdy niezachodzące słońce.

Mały port przylądka Kamøyvær

Jest mały port, który skupuje ryby z lokalnych kutrów jest fabryka Stokfisza w którym pracują Polacy. Kamøyvær natomiast jest sam w sobie małym fiordem, cichą zatoką, gdzie ludzie pomiędzy wielkimi głazami pobudowali i kolorowe domki.

Wioski rybackie północy

Wszystkie wioski rybackie Fiskeværet są jakby zapomniane, żyją raczej dla turystyki niż z ryb. Wiele pustych porzuconych domów, wszechobecna cisza i pustka. Na wpół wymarłe uliczki. I tylko starzy przywiązani do miejsca ludzie, pamiętający czasy świętości, ale i oni pomału umierają razem z wioską.

Ostatnie komórki cywilizacji w potężnej nagiej przyrodzie. Umiera wszystko co cywilizacja nie jest w stanie pochłonąć. Umiera wszystko co człowiek nie chce ujarzmić.

Tak modna ostatnio forma turystyki, czyli zgodna z naturą jest jedynie cichym marzeniem, bo my ludzie pozbawieni instynktu przetrwania inaczej postrzegamy kontakt z naturą. A ona nas nie potrzebuje.

Jedno jest pewne. Wrócimy tu zimą.Przysięgamy.

0 Email

Potencjalne powody, dla których ludzie podziwiają Kjeragbolten, będący osadem lodowcowym nie tworem człowieka to wyobrażenie, że kamień może spaść w dowolnym momencie i to jest ekscytujące.

Jeśli staniesz na Kjeragbolten poczujesz dumę, że tańczysz z przeznaczeniem. A Twoje odważne serce przepełni duma. Zobaczcie wszyscy, gdzie wlazłem. Pomyślisz. Bo pomyślisz. Jeśli zatem masz odwagę właź, ale jeśli zrobisz jeden zły ruch, zrobisz bardzo duży zły ruch. Zatem powodzenia.

Kjerag sercem Lysefiordu

984 metrów w samym sercu Lysefjordu w skalnej szczelinie około 50.000 roku p.n.e. utknął ogromny głaz Kjeragbolten. Wisiał tak sobie, aż człowiek go nie odkrył i nie stał się najpopularniejszym głazem w Norwegii. Jest wielki, śliski i budzi zachwyt. Dlatego dla tysiąca (dziesiątek tysięcy) turystów jest celem samym w sobie.

Zapozować stojąc na Kjeragbolten kamieniu zawieszonym nad przepaścią jest, jak stanąć na podium zwycięzcy. Budzi podziw i pożądanie. Dla jednych to wyczyn. Dla innych nic trudnego. Ale niezmiennie przyciąga. Każdy chce zdobyć cel, który zachwyca tłumy. Doświadczyć wyjątkowego. Stanąć na Kjeragbolten prawie 1000 metrów nad poziomem morza z widokiem na 42 kilometrowy Lysefiord bezcenne.

Kjeragbolten kamień, który przyciąga

Aby wejść na kamień Kjeragbolten wystarczy zrobić duży krok. Tylko tyle i aż tyle. Bo okazuje się, że ten krok jest najtrudniejszy. Trudniejszy niż wspinaczka do niego. Kjeragbolten jest spory ma około 5m3 objętości, spokojnie zmieszczą się tam dwie osoby a nawet cztery. A jednak decyzja nie jest taka oczywista.

Nie wiadomo ilu ludzi spadło w przepaść z Kjerag. Wiadomo, że kilku Base Jumperów zostawiło swoje dusze wbite w ścianę skalną na zawsze. Więc musisz być pewien, że nie tylko wejdziesz, ale i zejdziesz z niego sam. Bo na kamieniu możesz liczyć tylko na siebie.

Trasa na Kjeragbolten

Trasa na Kjeragbolten nie jest łatwa, ale i też nie jest trudna. Jest męcząca. Ale jeśli chodzisz po górach to nie sprawi wyjątkowej trudności. Szlak na przemian ma strome podejścia i strome zejścia.

Duża część trasy to szlak w asyście łańcuchów. O ile bardzo pomagają wspiąć się po płaskiej śliskiej skale. Tyle zejście bez ich asysty byłoby trudne, niebezpieczne a wręcz niemożliwe bez pomocy pośladków.

Płaskowyż nad Lysefiordem

Szlak na Kjerag jest szalenie piękny. Płaskowyż jest jałowy, mieniący się łysymi jak kolano granitowymi skałami tak odmiennymi od reszty ostrych skał w Norwegii. Znów przyroda udowodniła jak dobrym jest architektem krajobrazu. Zielone doliny z jęzorami lodowatych strumieni, do których niektórzy mają odwagę wejść.

Skały klifu i mieniący się turkusowo-granatową wodą kwitnącą glonami fiord. Świetlisty Lysefiord powoduje, że jest pięknym miejscem na zdjęcia. Ale i pięknym dla duszy.

Kjerag dla Base Jumperów

Większość ludzi przychodzi po wymarzony widok na głaz. Ale Kjerag ma dużo więcej do zaoferowania. Warto znaleźć szpiczasty punkt widokowy Nesatind, gdzie klif spada 1000 metrową pionową ścianą w przepaść. Oferuje widoki na cały fiord w tym na Preikestolen w oddali.

Poszukaj Base Jumperów na Kjerag, którzy rzucają się z klifu naprzeciwko Nesatind i lądują szczęśliwie w Geitaneset daleko poniżej. Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach a małe jak ważki helikoptery latają tuż nad szczytami. Ostateczną nagrodą za wspinanie niech będzie skok na głaz Kjeragbolten. Skok na koniec wędrówki i dopełnienie misji.

Kamień Kjerag twór czy wytwór?

Kjeragbolten wygląda tak, jakby gdyby został tam umieszczony przez ludzi pomiędzy górami. Jakby był kamiennym mostem między skałami. A prawda jest taka, że zaklinował się tam podczas kilku epok lodowcowych. Targały one Norwegią i deformowały krajobraz aż 22 razy.

Ostatnia epoka lodowcowa spowodowała wysoki poziom wody. Zalał on fiordy a jego ogromna siła wody przesuwała głazy, których jeden z nich zaklinował się. Opadające wody nie mogły go przesunąć. I wisi tak sobie do dziś.

Kjerag czy Kjerabbolten?

Kjerag i Kjeragbolten to jedno z najbardziej aktywnych i znanych miejsc na świecie. Często używa się zamiennie nazw Kjerag i Kjeragbolten. To błąd. Kjerag to płaskowyż, na szczycie którego znajduje się kamień Kjeragbolten.

Od momentu, kiedy Stein Edvardsen lider klubu Base Jumpingu w Stavanger jako pierwszy odważył się skoczyć z Kjerag. Od tego czasu wykonano prawie 60.000 skoków. Kilka z nich z fatalnym skutkiem. Ale chętnych nie brakuje.  

Gdzie do cholery jest Matt?

Dawniej zwiedzano go z pokładów statków pływających po Lysefiordzie. Jednak odkąd Matt Harding zatańczył na głazie o 3.43 nad ranem w serialu „Gdzie do cholery jest Matt”. Od tego czasu taniec na kamieniu Kjeragbolten stał się pragnieniem wielu fanów Matta na całym świecie.

Potem powstał filmik instruktażowy, który nagrała Lacie Gregson i opublikowała w Internecie z przesłaniem jak dostać się na głaz. Od samego patrzenia włosy staja dęba.

Akrobacje na linie nad fiordem

W kamieniu Kjeragbolten jest wbita metalowa obręcz. Nie służy ona do pomocy jako uchwyt dla odważnych, by dostać się na kamień. Służyła jako uchwyt dla Skackline, czyli luźnej liny. Na której w 2006 roku Christian Schou pobił rekord wysokości Skackline przechodząc prawie sto metrów nad przepaścią. Balansując na luźnej linie nad urwiskiem.

Skoki rowerowe na Kjeragbolten

Kenny Belaey wielokrotny mistrz świata w wyścigach rowerowych mistrzowsko wykonał skok z wysokości dwóch metrów. Był w stanie zatrzymać swój rower w miejscu lądowania. Eskil Rønningsbakken Norweg akrobata cyrkowy.

Podróżując po świecie w poszukiwaniu niebezpiecznych miejsc dla swoich wyczynów postanowił balansować na krześle postawionym na słupie zamieszczonym na kamieniu Kjeragbolten. Kręci się w głowie od samego patrzenia. I można zwątpić w siłę grawitacji.

Smutna tajemnica na szlaku Lysefiordu

Szlak na Kjeragbolten owiany jest też pewną smutną tajemnicą. Na którą do dzisiaj nie znaleziono odpowiedzi. W 2002 roku duński uczeń Szkoły Młodzieżowej Tatian Nghun był na wycieczce z kolegami i opiekunami. W połowie szlaku zniknął bez śladu. Pomimo wielotygodniowych poszukiwań z udziałem wspinaczy, nurków i helikoptera nigdy go nie znaleziono.

Martwe owce na Kjeragu

Znaleziono natomiast 15 martwych owiec z 19, które spadły w przepaść Lysefiordu. Według farmera, który stracił 40% stada to pies przestraszył zwierzęta. Winni oczywiście, są ludzie, którzy nie trzymali swojego czworonoga na smyczy, pomimo nakazu jaki obowiązuje na wszystkich szlakach w Norwegii.

Pies, który widzi owcę to biegnie za nią. Nawet jeśli nie podejrzewamy go zew krwi to powinniśmy przewidzieć takie rzeczy. To był makabryczny widok i żal zwierząt strasznie.

Legendy i historie Kjeragboltenu

O tym słynnym kamieniu Kjeragbolten opowiadane są też inne legendy. Jedna z nich opowiadała o tym, że kamień miał spaść na ziemię w 2012 roku jako przepowiednia końca Starożytnego Kalendarza. Trwa on do dziś, kto wie może to była duchowa śmierć.

Ale też są inne wesołe historie. Stanie na rękach, joga, zaręczyny, sesje zdjęciowe nowożeńców ubranych w suknie i garnitury ślubne. Sesje golasów z nagimi pośladkami, rowery, motory a nawet owca, która pewnie sama nie wpadła na to by tam wejść. Bo po co jej zdjęcie na Instagramie.

Graffiti na Kjeragbolten

We wrześniu 2011 roku kamień Kjeragbolten został naznaczony graffiti. Niewiarygodne jak ktoś zadał sobie tyle trudu by zrobić tak idiotyczną rzecz. Popisać sprayem kamień, który jest na chronionym obszarze krajobrazu i stanowi jego pomnik. Słabe i normalnie głupie.

Stein Edvardsen lider Klubu Base ze Stavanger leżał na brzuchu kilka godzin, aby usunąć farbę, użył zwykłej szczotki drucianej aby usunąć napis. Nie tak powinna wyglądać dzika natura. Na szczęście kamień odzyskał swoje naturalne piękno.

Billard na Kjeragbolten

Latem 2020 roku pewien Norweg Simen Andreas postanowił zagrać w bilard na Kjeragbolten. On i jego towarzysze wzięli stół bilardowy na plecy i ponieśli na samą górę. Najtrudniejsze było wniesienie stołu na kamień, ale była to krótka runda. Młodzi pomysłodawcy spasowali panikując nad przepaścią ogarnięci lękiem wysokości.

Mijani turyści pytali kto wygrał widząc niosących na plecach stół bilardowy chłopaków. Pomimo, że zbierali pieniądze ze swojej wyprawy na organizację charytatywną, my pytamy, serio?

Wycieczka na Kjeragbolten jest wymagająca. Ale to czyni ją szczególnie atrakcyjną. Ci którzy wybierają się na niego szukają wyzwania i chcą wymagającej podróży. Chcą też pokonać swoje słabości by wejść na kamień. To taka próba sił z własną słabością. A ty co zamierzasz. Czego jeszcze nie było?

1 Email

Ambona wygląda jak wycięta nożem. Jest najpiękniejszą rzeźbą matki natury. I największą atrakcją przyrodniczą Norwegii. Na płaskim szczycie klifu znajdziesz jedne z najbardziej urzekających widoków jakie oferują norweskie fiordy.Tu zaspokoisz swoje zmysły.

Jak odkryto Preikestolen

To wygląda jak ambona! Wykrzyknął z pokładu parowca wycieczkowego Król Oskar II. Choć pływając wodami fiordu czasem ciężko go dostrzec nie wytężając wzroku to Król zobaczył w skale wyjątkowość i zainteresował nią świat. Jednak dawniej nikt nie chodził po górach dla przyjemności i zabawy. Tylko jeśli to było konieczne.

Dopiero w 1900 roku zaczęła się turystyczna popularność Preikestolen. Zapoczątkował ją pewien Amerykanin Thomas Peter Randulh, który postanowił dotrzeć do kwadratowej skały przez góry.Od nabrzeża Refså skąd początkowo wyruszano.

Preikestolen dziś

Dziś zapominamy jak daleko jesteśmy naprawdę. Dawniej droga przez góry zajmowała cały dzień wspinaczki a dziś zaledwie godziny. Nowy szlak wyznaczono w 1961 roku. Ma zaledwie 60 lat. Od tego czasu dokonano wielu ulepszeń. Wybudowano nowoczesne schronisko górskie.

Zmodernizowano drogę i parking. Schody budowali Szerpowie z Nepalu. Postawiono oznaczenia. Szlak jest dobrze przygotowany. Prowadzi przez zróżnicowany teren. Różnica wysokości wynosi 334 metry. Momentami jest stromy lecz dostępny dla każdego, kto czuje się na siłach by dotrzeć do celu.

Codziennie autostrady butów tysięcy turystów podążają szlakiem by ból fizyczny zrekompensować widokiem. Bo kiedy zobaczą ostatnia czerwoną literę T na szlaku przed sobą. To cel jest w zasięgu wzroku. Wtedy wysiłek staje się jakby sensowny, wręcz konieczny.

Preikestolen znakiem promocyjnym

Ambona znajduje się po przeciwnej stronie kamienia Kjerabolten. Jest górskim płaskowyżem o rozmiarach 25 X 25 metrów i idealnie wpisuje się w kwadrat. Stoi tak sobie dumnie na 604 metrach nad Lysefiordem. Którego jęzory lodowe wgryzły się 40 kilometrów w głąb lądu z zachodu na wschód.

Spłaszczona skała stała się znakiem promocyjnym regionu Rogaland. Nadano nietypową nazwę temu miejscu. Preikestolen oznacza Kazalnicę bądź Ambonę. Ale jeszcze w latach 50. XX wieku nosiła nazwę Hyvlatånnå. Co w wolny tłumaczeni znaczy Ząb Struga lub Spłaszczony Ząb, ale również Plener.

Preikestolen miejscem rytuałów dawniej i dziś

Organizacja turystyczna chcą uczynić to miejsce bardziej interesującym, takim internasional nadała nazwę Pulpit Rock. Istnieje też nazwa Ambona Kaznodziei. Wynika to z jej ukształtowania, ale niektórzy spekulują, że używano jej do Pogańskich Rytuałów Ofiarnych.

Dziś za to jest miejscem dla innych niebezpiecznych współczesnych rytuałów jak Base Jumping czy Skoki Spadochronowe. Skoczkowie uważają, że Lodowi Giganci tworzyli Preikestolen specjalnie by oni mogli skakać.

Preikestolen czy bezpieczny?

Skała powstała 10.000 lat temu. I to silny mróz uformował Ambonę. Krawędź lodowca znajdowała się wtedy tuż nad górą. Skała ma pęknięcie na kilka metrów w poprzek płaskowyżu. Prawdopodobnie spowodowł ją mróz, który rozsadził inne skały.

Zakończyły one na dnie Lysefiordu, ta jedna pozostała. To pokazuje, że któregoś dnia ona również zakończy istnienie na dnie.

Legenda głosi, że kiedy siedem sióstr poślubi siedmiu braci i wszyscy będą pochodzić z Lysefiordu to Ambona pięknie i upadnie do wody. Ale jest to tylko legenda.

Wzdłuż fiordu jest niewiele gospodarstw w których żyją ludzie. Szansa na wielodzietną rodzinę z siedmiorgiem rodzeństwa jest raczej nikłe. Ale może. Kto wie. Góra z górą się nie zejdzie. Człowiek z człowiekiem zawsze.

Póki co geolodzy doszli do wniosku, że Ambona jest bezpieczna. Chociaż wchodząc na nią nierozsądnie się wierzy, że płaskowyż straszy by opuścić jego zadeptany teren. Grożąc, że osunie się do fiordu.

Preikestolen i jego ofiary

Pomimo setek tysięcy turystów na krawędziach nie zainstalowano żadnych zabezpieczeń. Pozostawiając to miejsce nietknięte co czyni je bardziej interesującym. Tylko pierwotny instynkt człowieka zatrzymuje go przed krawędzią. Zmysły uginają kolana.

Niestety nie wszystkich to dotyczy w 2013 roku turysta z Hiszpanii spadł z Ambony. Według jego towarzyszy chłopak nagle zniknął, kiedy robił zdjęcia. Policja uznała sprawę jako wypadek, ale później pojawił się komunikat informujący, że być może było to zaplanowane. Prawdy nie ujawniono.

Na Preikestolen wchodzisz na własne ryzyko

Po tym incydencie Stowarzyszenie Turystyczne Stavanger przyznało, że bali się, że to może się zdarzyć. Że to była tylko kwestia czasu zanim ktoś spadnie z Ambony.I stało się. Pozostało mieć nadzieję, że to ostatni raz. Debata na temat bezpieczeństwa toczy się od lat.

Stowarzyszenie nie chce podjąć żadnych działań, może jedynie informować o zagrożenia, powiadamiać o złej pogodzie lub zalodzeniu. Czasem zamknąć szlak. Zatem to ludzie muszą mieć świadomość, że wchodzą na własne ryzyko.

Preikestolen bez zabezpieczeń

Niestety wielu szybko traci uwagę i skupienie. Tylko czy stawianie płotów nie odniesie odwrotnego skutku. Znajdą się tacy co i za ogrodzeniem postanowią zrobić sobie sejfie. Płot stworzy fałszywą rzeczywistość. Odbierze przyjemność podejścia do skraju przepaści.

Gdyby postawiono ogrodzenie więcej ludzi użyłoby go do balansowania nad przepaścią. Teraz ludzie chcą siedzieć na skraju płaskowyżu. Jeśli krawędź stanie się ogrodzeniem staną również za nim. Jest obawa, że może to przyczynić się do większej liczby wypadków, bo chęć przekraczania granic jest wysoka. Zobacz zresztą sam tu i tu.

Pulpit Rock PR-owski dla regionu

Norweskie Towarzystwo Ochrony Przyrody jest zadowolone, że Pulpit Rock cieszy się dużym zainteresowaniem. Ale jest również krytyczne wobec przedsięwzięć, które nie są bliskie natury. Okazało się, że Ambona stała się najlepszym „Pulpitem Public Relations”.

Ale nie wolno zapominać, że zdecydowana większość ludzi przybywa tutaj, aby zaznać spokoju w norweskiej przyrodzie. Istnieje prawdopodobieństwo, że ludzie wkrótce będą zmęczeni komercjalizacją i PR tego miejsca. Problemem z jakim boryka się Preikestolen są helikoptery.

Od 2012 roku bardzo popularne stało się oglądanie Pulpitu z helikoptera zawieszonego zaledwie 150 metrów nad Amboną. Nie jest to komfortowe dla turystów stojących na skale. Ryzyko podmuchu, który porywa plecaki jest niebezpieczne. Powoduje hałas i irytację turystów. Ale niezmiennie helikoptery cieszą się dużą popularnością.

Sporty ekstremalne na Preikestolen

Ambona przyciąga również śmiałków Sportów Ekstremalnych. W 2011 roku ekipa francuzów uprawiających Slackline, czyli chodzenie na linie, umieściła w Internecie swój wyczyn w filmie pt. I believe I can fly. Linę a raczej taśmę rozpięto pomiędzy Amboną a krawędzią sąsiedniego klifu i akrobaci przechodzili po niej, nad przepaścią. Jeden śmiałek nawet bez zabezpieczeń.

Ale dla przeciętnego turysty dużo emocji dostarcza sam widok, choć figur akrobatycznych nie brakuje. Ludzie podchodzą na czworakach, na kuckach, turlają się lub wiją jak węże by dotrzeć do krawędzi. Niestety wielu turystom brakuje wyobraźni i rozsądku. Jak na przykład słynnym rodzicom robiącym zdjęcia do rodzinnego albumu dziecku raczkującemu nad przepaścią.

Preikestolen i reklama

Wiele szumu narobiła też reklama wina, kiedy to australijski producent Wina Lindeman’s wykorzystał Ambonę do promocji swojego różowego trunku. W Norwegii reklam alkoholu zakazano. I choć władze gminy nie odmówiły filmowcom wstępu do Lysefiordu, to nie byli zadowoleni. Uważając, że to powinna być reklama wody nie wina.

Preikestolen i sporty

Podobnie rzecz się miała z marką BMW Art Cars Collection w 2012 roku. Gdy udekorowane auto przyleciało helikopterem by stojąc na Pulpicie promować Targi Naftowe Offshore Norhern Seas. Albo Trójbój Siłowy mający niewiele wspólnego z naturą Norwegii promował na Ambonie Mistrzostwa Świata w tym sporcie.

Hotel na skale Preikestolen

Projekt tureckiego architekta przedstawiający Hotel na Skale z basenem o przeszklonym dnie nad 600 metrową przepaścią obiegł cały świat. Na szczęście burmistrz gminy uznał, że wprawdzie projekt jest spektakularny to raczej nie tak będzie wyglądać Ambona w przyszłości. Możemy odetchnąć.

Turniej szachowy na Preikestolen

Na Skale odbył się również turniej szachowy Chess 2013. Organizator Magnus Carlsen grał w szachy na górskim płaskowyżu przeciwko Mistrzowi Świata Kristofferowi Madlandowi. Przy ogromnej szachownicy z wielkimi figurami na oczach kamer i skubany wygrał.

Bollywood na Preikestolen

W 2006 roku Księżna Mette Marit zaprosiła indyjski przemysł filmowy do Norwegii. A oni potraktowali zaproszenie poważnie i przyjechali. Na Skale nakręcono Bollywoodzki film ,,KO’’. I jedną ze scen tanecznych kręconych na Pulpicie na samym skraju Ambony i wygląda absolutnie dramatycznie. Potrzeba było 30. helikopterów dziennie by nakręcić tą scenę.

Mission Impossible na Preikestolen

Przy okazji zdjęć do filmu Mission Impossible- Fallout w listopadzie 2017 roku. (Zdjęcia planowano na wrześnień, ale Tom Cruise pokiereszował się w poprzednich scenach i przenieśli zdjęcia na listopad). Zamknięto szlak dla turystów na kilka dni.  

Na Ambonie postawiono pięć latarni, dwa baraki i dwie toalety dla obsługi i charakteryzatorów. Wbito 12 uchwytów do wspinaczki i wywiercono sześć śrub montażowych.

W związku z nagraniem gmina Forsand wydała zgodę na możliwość lądowania do 50. helikopterów dziennie. Łącznie 800 lądowań. Premiera filmu odbyła się na samej skale, gdzie 2.000 osób mogło podziwiać Toma Cruisea trzymającego się Pulpit Rock. Zwisającego z pionowej ściany skalnej przez cztery dramatyczne minuty.Skała zamieniła się w sale kinową.

Koncerty na Ambonie

Kiedy w 2013 roku pewien rokowy norweski zespół muzyczny Temet Nosce chciał nagrać teledysk na Ambonie. Dostał odmowę transportu sprzętu helikopterem i musiał cały sprzęt wnosić sam na plecach.

Wypowiadali się później, że to niesprawiedliwe. Inne filmy dostały pozwolenia na setki lądowań i choć rozumieją różnice wymiarowe to jednak uważają to za krzywdzące.

Stowarzyszenie Ochrony Przyrody tłumaczyło to ochroną orłów i innych gniazdujących tam gatunków ptaków. Helikoptery mogą latać tylko po skończonym okresie lęgowym.

Ponadto gmina skorzystała z większych przedsięwzięć dla promocji regionu. Przy okazji bogacąc się o około 200 milionów koron. (O zatrudnieniu 200 osób przy produkcji nie warto wspominać).

Przepełniony szlak Preikestolen

Niektóre wędrówki zdają się czymś więcej niż tylko wędrówką przez góry. Ambona w Rogaland przyciąga rocznie nawet 330.000 turystów. Na półce skalnej może być nawet 800 osób.Pochodzą z całego świata i wprowadzają bajoński zamęt. Na to, co się wydaje zwykłym norweskim szlakiem turystycznym.

W szczycie sezonu policja interweniuje zawracając turystów kiedy parking jest przepełniony. Na drodze dojazdowej tworzą się korki i chaos. Zdarzają się ofiary wypadków przeceniających swe siły śmiałków lub ofiary śliskich zamszowych półbutów lub sandałów. Zwichnięcia, złamania, skręcenia, zasłabniecia ale i ofiary śmiertelne. Smutna rzeczywistość.

Największa atrakcja Norwegii Preikestolen

To sprawia, że doświadczanie natury zostało całkowicie zrujnowane. Wszędzie widać lasy, ale ludzkich głów i długie kolejki. Więc jeśli chcesz zobaczyć ludzi to tu ich znajdziesz a tłum zaprowadzi Cię do celu.

Albo zostań na noc lub wyrusz o świecie, ale i tak z pewnością nie będziesz sam. Nie szukaj ciszy i samotności. Bo będziesz rozczarowany. To raczej jak pielgrzymka do Sanktuarium Natury a ty jesteś pielgrzymem.

Ale i tak warto, bo to najokazalsza rzeźba natury. A położyć się na krawędzi i spojrzeć w dół gdzie w przepaści majaczą malutkie statki na fiordzie lub puchate kłęby chmur. W nicość. To jest to czego tu szukałeś. Czego chciałeś doświadczyć. Co pozostanie w Tobie na długie lata.

0 Email

Typowy norweski Kowalski to Ola i Kari Nordmann. Ola to Jan, Kari to Anna, popularne imiona w  Norwegii. Są serdeczni, zabawni i  lubiani. Są samboer, czyli w stałym związku. Jak mniej więcej połowa społeczeństwa. Ich sposób życia jest typisk norsk czyli typowo norweski. Maja dwójkę dzieci, syn to Lukas, Linnea to córka. Co roku jeżdżą na wakacje. Lubią  południowe kierunki til syden, czasem wybierają Amerykę lub Tajlandię. W weekend helg, jadą na hytte på fiellet, czyli chatkę w górach. Dbają by zawsze było koselig czyli przytulnie.

Nasza para ma duży dom enebolig w kredycie. Mieszka na wsi, przedmieściach lub w małym mieście. Ma piękny, lecz trochę zaniedbanym ogród, koniecznie z trampoliną i małym domkiem lekehus dla dzieci. Podwójny garaż, w nim dwa auta też na kredyt. Który spłaca każdy sam.

Ola zarabia średnio 38 tysięcy koron brutto, a Kari tylko 87% z tej kwoty, mimo że jest lepiej wykształcona. Mają osobne konta, rzadko z dostępem partnera. Jeśli dzielą wspólne gospodarstwo, to każdy płaci za siebie i łoży na swoje potrzeby. Odrębność majątkowa jest normą.

Na śniadanie jedzą  brązowy ser brunost z knekkebrød, chrupkim chlebem  lub owsiankę havregryn. Hot Dogi czyli pølse i brød na kolację. Kotelty rybne fiskaker lub kjøttboller, klopsiki na obiad. Wafle z dżemem, vafler med syltetøy na wycieczce po górach z pięknym stikk utt, widokiem. Owcze żebra Pinnekjøtt w Boże Narodzenie God Jul. W Wielkanoc Påske, podgryzają Kvikk Lunsj, czytając kryminały Påskekrim, jeśli nie są w tym czasie na nartach. W piątki jedzą Taco, Tacofredag lub pizzę Grandiosa. Zagryzając czekoladą Freia. Pija mnóstwo czarnej kawy kaffe, z koffitraktor  lub lodowatej wody kranowej iskald vaten.

Rzadko narzekają na pogodę. Nie ma złej pogody są tylko złe ubrania, Det finnes ikke dårlig være, bare dårlige klær. Mawiają i rzeczywiście idą na spacer ut på tur altid sur dla zdrowia. Dress-code spacerowy to North Face, Dale of Norway, Helly Hansen czy Moods of Norway po kurtką oczywiście słynny Mariusgenser, sweter z wełny historycznym wzorem.

Czasem wypożyczają Kampera, bobila i jeżdżą po Norwegii lub Szwecji. Czasem, nie wypożyczają kampera i też jadą do Szwecji po zakupy, alkoholowe również, bo taniej. Lub na drikkeferie czyli alkoholowe ferie. Lub na aktywność na świeżym powietrzu friluftsliv jako ze to bardzo usportowiony naród.

Czasem biorą łódź motorową, motobåt, lub żaglówkę seilbåt z przystani båthavn, ale rzadko. Kilka razy w roku jeżdżą rodzinnie rowerami. Dla nich luksus to brak luksusu, czyli po luksusowych wakacjach, jadą swoja luksusową Teslą w góry na Hytte bez prądu lub wody i wtedy jest to ekstremalny luksus. Biorą wtedy jednorazowego grilla, engangsgrill  i ze smakiem zjadają parówki z ziemniaczanymi naleśnikami, grillpølse med lompe

Ola i Kari Nordmann  lubią dystans i swoją strefę komfortu. Nie mają potrzeby wypełnienie ciszy. Nie jest dobrym zwyczajem przysiadanie się na pogawędkę småprat. Są dość trudni w kontaktach międzyludzkich, szczególnie z nieznajomymi. I choć uprzejmie pokażą Ci drogę i będą pomocni, to nie mają  potrzeby zaprzyjaźniać  się, szczególnie z nieznajomymi.

Nie wiemy, na ile ,,nasi’’ Ole i Kari są otwarci na kontakty seksualne, (bo Norwedzy mają wysokie miejsce w światowych rankingach), to raczej nie są wylewni poza seksem. Nie przytulają się spontanicznie lub na powitanie, nie całują w policzek, a i z podawaniem ręki też są ostrożni. No chyba, że razem popijecie, wtedy otwierają się całkowicie i jesteście jak serdeczni przyjaciele. Do końca imprezy. Potem nie oczekuj bliskiej znajomości. To, że Ola postawi Ci piwo lub Kari kawę nawet, jeśli Ty już im postawiłeś graniczy z cudem. To nie jest rodzaj skąpstwa.  Każdy płaci za siebie. I już. Tak jest zwyczajowo przyjęte.

Każdy przynosi na imprezę, fest tyle alkoholu ile wypije i zabierze jeśli nie wypił. W piątki Ola chodzi na helgefyll, czyli weekendowe pijaństwo, a Kari częściej wybiera jentehelg czyli babski wieczór. Spotykają się najpierw w domach na forspiel czyli biforek, następnie idą do baru, gdzie są głośni i radośni. Tam  wypijają, może dwa drinki i wracają do domu na nachspiel, czyliafterparty. Zaczynają bawić się późno a kończą wcześnie….rano.

Ola nie przepuści Kari przez drzwi, nie pomoże nosić siat z zakupami, nie podsunie krzesła, nie otworzy drzwi. Nie pomoże przy zmianie żarówki lub naprawie bramy, nie umyje jej samochodu. Ale Kari, nawet 80 letnia, tego nie oczekuje, sama robi tyle ile może i jest z tego dumna. Jest samowystarczalna materialnie i życiowo.Zdarzy się, że nie usłyszysz od nich god morgen, dzień dobry  lub krótkiego ,,cześć’’, hei, nawet jeśli jesteś jedyną osobą w pomieszczeniu, lub wpadniesz na nich na schodach. Dziwi Cię to?. Niepotrzebnie. Ich wcale. To norma, nie brak kultury. Po prostu są kulturalni na swój sposób. Ale cześć hade na do widzenia i życzenia miłego weekendu God helg powiedzą zawsze. Serdecznie pozdrowią cię też na szlaku, krzycząc głośno hei, jak starych przyjaciół, dodaje to otuchy bo nie czujesz się samotny w lesie czy górach.

Na początku Ola i Kari będą bardzo mili, zwłaszcza jeśli będziesz z nimi pracował i będziesz nowy. Przez miesiąc usłyszysz setki razy, jaki to jesteś zdolny, dobry, wyjątkowy du er god, flink, unik,  i głupio poczujesz się gdy któregoś razu nie usłyszysz nic, nawet cześć. To norma Twój czas minął, no ile można dodawać Ci otuchy.

Podczas wakacji sommerferie, Ola i Kari nie  załatwiają spraw urzędowych, nie chodzą po instytucjach państwowych, ani po lekarzach fastlege, nie robią nic. W lipcu podczas wspólnych wakacji felleferien, wszyscy Norwedzy odpoczywają. Taka to typowa norweskość.

17 maja Kari ubierze się w strój narodowy Bunad, który kosztuje majątek nawet dla Norwega,(na szczęście Kari odziedziczyła go po babci). I choć będzie drapał i gryzł w skórę z uśmiechem pójdzie z Ola ubranym w spodnie do kolan i kamizelkę i dziećmi w pięknych miniaturowych sweterkach w marszu tog z powiewając chorągiewkami. Krzycząc Gratulacje Norwegio! Gratulerer med dagen Norge! Bo to święto Narodowe Królestwa Norwegii, ich święto, a oni są dumni z bycia Norwegami i tego im zazdrościmy bardzo.

     A Ty  znasz jakiś Normannów? Jacy są?

1 Email