Tag

Bamse

Samochodem po Norwegii

autor Agnieszka

Czas na Norwegię

To był maj 2019r. czasy Covid, kiedy dotarło do nas, że wakacje w syden, czyli wszystkie kierunki na południe pozostaną jedynie fantazją. Wtedy to pomyśleliśmy sobie, że to jest wspaniały czas na Norwegię,

Choć mieszkamy w niej już kilka dobrych lat i wiele widzieliśmy to jednak na północną Norwegię nigdy nie było czasu.

No dobra ochoty też nie, bo woleliśmy upalne lato all inclusive lub wycieczki objazdowe po Europie. Gwarancję słońca. Lato kojarzyło nam się z Gdańskiem, z którego pochodzimy, z klimatem turystycznych zapchanych komercją miejsc. I lans’em na promenadach mola.

Zakochani w Norwegii

A teraz cóż perspektywa noszenia puchowej kurtki w czerwcu nie była zbyt kusząca. Zniechęcały nas też ceny, bo tu wszystko jest strasznie drogie. Ale przecież jeździliśmy po Norwegii, ponieważ mieszkamy pod Ålesund jest to bardzo dobra baza wypadowa.

Po kilka razy w roku byliśmy na Geiranger czy Trollstigen. Drogi znaliśmy na pamięć. Norwegia zachwyciła nas i rozkochała w sobie. Uznaliśmy, że jest najpiękniejszym krajem w jakim kiedykolwiek byliśmy. Więc dlaczego w nią nie jechać.

Kamper van z busa

I wtedy zrodził się pomysł by przerobić naszego dwudziestoletniego Busa na pseudo kampera. Tak by podróż nie była tak kosztowna. I zaczęliśmy. Wymontowaliśmy siedzenia na miejsce których przyszły płyty pod materac.

Z nich też zbudowaliśmy pseudo kuchnię. Pomalowaliśmy całość farbą by było estetycznie. Pożyczyliśmy maszynę do szycia od przyjaciół. Uszyliśmy zasłony ze starych materiałów.

Planowaliśmy wszystko tak by być samowystarczalnymi, nawet w surowym klimacie północy. Zaopatrzyliśmy się w kuchenkę gazową i butle z gazem. Wzięliśmy z domu plastikowe pudła na sprzęty, naczynia kuchenne, grzejnik, ubrania i buty.

O dziwo sprawiało nam to ogromna frajdę. Kiedy nasz projekt był już gotowy zapakowaliśmy zapasy jedzenia i pięć litrów wody w baniaku, zamknęliśmy dom i ruszyliśmy w drogę.

Wspaniała wyprawa

I wiecie co? To była wspaniała wyprawa. Nie żałujemy ani minuty. Dziś wiemy, że żadne rajskie plaże nie zamienilibyśmy na piździawę na północy.

To jak doświadczyliśmy tego kraju, to co wiedzieliśmy i wszędzie tam, gdzie w pocie czoła doszliśmy jest bezcenne i tylko nasze. I choć wiemy, że drugi raz taka przygoda się nie powtórzy to wiemy, że chcemy więcej.

Podziwialiśmy Norwegię

Podróż zaczęliśmy od upalnego starego i klimatycznego Trondheim, podziwialiśmy gotycką katedrę Nidaros, miejsce koronacji norweskich królów. Byliśmy w Stiklstad gdzie w bitwie zginął Król Olaf II, pierwszy święty w Norwegii.

Podziwialiśmy most przechodząc przez rzekę Nidę, wzdłuż wybrzeża której ciągnęły się restauracje i bary. Spacerowaliśmy starym mostem Gamle Bybro, Bramą Szczęścia.

Zwiedzaliśmy dzielnice Bakklandet. Oglądaliśmy stare kolorowe budynki dawnych magazynów. Widzieliśmy wspaniałą panoramę miasta z Fortu Kristiansen i posąg Króla Olafa Tryggvasona założyciela miasta.

Brama Północy

Przejeżdżając pod bramą Trøndelag przeżywaliśmy jak dzieci widząc napis Nord Norge. To tu widzieliśmy pierwsze stada reniferów, a nawet zaprzyjaźnilismy się z jedym z nich.

Podróż przez koło podbiegunowe

Jechaliśmy Narodowym Szlakiem Turystycznym Helgeland, Nasjonale Turistvegen Helgelandskysten Nord Hellåga. Pięknym północnym wybrzeżem między otwartym morzem a wysokimi górami.

Dawniej niezdobyte drogi przez walczące żywioły północy z południem. Dziś spokojna podróż przez koło podbiegunowe.

W archaicznej przyrodzie i polarnym słońcu, wpatrywaliśmy się w przepaść oceaniczną lub oczy spoczywały na horyzoncie. Mijaliśmy krajobrazy które wpłynęły na historie, kulturę i ludzi od epoki kamienia łupanego do dziś.

Widzieliśmy hodowle ryb, osłonięte porty i chaty rybackie. Czuliśmy północny wiatr wybrzeża przy płonącym słońcu w nocy. Widzieliśmy jęzory lodowca Svartisen, które w upały jakie nam towarzyszyły były prawie mistyczne.

Dotarliśmy do cudownego Glomfjordu gdzie wyspinaliśmy się drewnianymi schodami (zamkniętymi tuż po naszej wizycie) na szczyt góry.

Oglądaliśmy z wielkiego mostu najsilniejszy prąd Saltstraumen z jego ogromnymi wirami wodnymi.

Zakochaliśmy się na zabój w największym mieście Nordlandu, Bodø. W jego nowoczesności.Zwiedzaliśmy Muzeum Lotnictwa Norsk Luftfartmuseum. Odwiedziliśmy Nordland Muzeum by poznać historię Bodø.

Oplalismy się na różowych niczym Elefonisi lub rajskich niczym Korfu plażach.

Odwiedziliśmy Narwik gdzie zapaliliśmy znicz na pomniku poległych polskich żołnierzy Brygady Strzelców Podhalańskich, którzy walczyli o wolność Norwegii i Polski. Widzieliśmy Muzeum Wojny, Narvik Var Museum i strasznie zmokliśmy.

Bardu zachwyciło nas starymi farmami i lokalna architekturą. Tu po raz pierwszy widzieliśmy Samską ludność. Poznaliśmy smutna prawdę o tym, że północ pomału umiera.

W Alcie byliśmy w trakcie powodzi. Tu woda zabierała domy a rzeki wylewały. Ogromna Arktyczna Katedra Northern Lights Cathedral wyglądała jak twierdza nie do zdobycia. Żałowaliśmy, że nie zobaczymy jej nocą kiedy światła imitują zorze polarną i pięknie rozświetlają jej strzelistość.

Dalej pędziliśmy na północ przez bezdroża płaskowyżu Kvaldsund w kierunku Nordkapp mijając stada reniferów. Które na letnich pastwiskach karmiły i pilnowały swoje malutkie cielątka.

W Honningsvåg portowym miasteczku pomimo zamkniętych atrakcji przytulaliśmy się do pomnika psa bernardyna o imieniu Bamse, narodowym bohaterze. I czuliśmy się jedynymi ludźmi w tym opustoszałym mieście.

By wreszcie dotrzeć na koniec świata. Na Nordkapp. Tu tak naprawdę doświadczyliśmy ogromu północnego żywiołu, gdzie wiatr podrywając kamienie powybijał na szyby w samochodzie. Nordkapp nas sponiewierał i wygonił. Nie dotarliśmy wszędzie. Ale urzekł nas bardzo.

Wracając nocowaliśmy w Tromsø, wjechaliśmy kolejka linową na szczyt góry Storsteinen by podziwiać panoramę miasta. Spacerowaliśmy uliczkami Strogaty głównej ulicy. Oglądaliśmy zorze polarną niestety tylko w Planetarium.

Muzeum Polarne, Polar Museum najpiękniejsze muzeum ever, zabrało nas na wyprawę polarną z Roaldem Amundsenem. A centrum edukacyjne Polaria zachwyciła swoją architekturą przypominającą spiętrzoną krę lodową.

Zjedliśmy w najdalszym północnym Burger Kingu i piliśmy zimne arktyczne piwo Mack.

Jechaliśmy Narodową Trasą Turystyczna Nasjonal Turistveg Senja wyspy Senja między Gryllefiordem a Botnhamn. Staliśmy na rampie Bergsbotn, a z rampy Tungeneset podziwialiśmy poszarpane szczyty gór i plaże.

Wdrapaliśmy się po śniegu na szczyty by podziwiać Seglę. Zapisaliśmy ją w sercu głęboko.

Dotarliśmy na Lofoty. Próbowaliśmy suszonych ryb, których ostry zapach nas nie odstraszył.Byliśmy w ostatniej osadzie Lofotów o najkrótszej nazwie Å.

Wchodziliśmy na Reine po schodach zbudowanych przez nepalskich Szerpów. Nie spaliśmy w Rorbu chatkach rybackich, ale na rajskich plażach serferów.

Przenieśliśmy się w epokę Wikingów w Muzeum Wikingów, Lofotr Vikingmuseet. Spacerowaliśmy po szlakach Ryten i plażach Kvalsvika.

W Svolvær podziwialiśmy nowoczesność i ostro zakończoną kozią górę Svolværgeite.

Przejeżdżaliśmy Śnieżną Drogą Snøvegen trasą Aurland, Aurlandsvegen.

Z platformy widokowej w Stegastein podziwialiśmy panoramę całego Aurlandsfjordu.

Dotarliśmy do Flåm gdzie koleją Flamsbana podróżowaliśmy do Myrdal. Chłodziliśmy się w bryzie wodospadu Kjosfossen, gdzie latem tańczy Huldra.

Przenieśliśmy się w czasie na starej farmie Otternes. I przejeżdżaliśmy wzdłuż najwspanialszego fiordu Norwegii Nærøyfjord.

Odwiedziliśmy Voss które jest prawdziwym centrum sportów ekstremalnych, a z kolejki torowej ze szczytu góry Hangurtopen mogliśmy podziwiać dolinę.

Jechaliśmy największym płaskowyżem Europy Hardangervidda, królestwem dzikiej przyrody. Wypatrując Marka Kamińskiego na próżno. Chłodziliśmy się pod wodospadem Steisdalfossen i Vøringsfossen.

W wyjątkowo słonecznym Bergen poszliśmy w tango. Piliśmy wino i chodziliśmy spać nad ranem. Wjechaliśmy słynną kolejką Fløibanen na wzgórza Fløyen, jedliśmy owoce morza i próbowaliśmy wieloryba na targu Torget.

Łaziliśmy po starych uliczkach Bryggen, Gamle Bergen. W Muzeum Sztuki Kode podziwialiśmy obrazy Edwarda Muncha i innych norweskich malarzy. Zaintrygowały nas grafiki Pablo Picasso.

W upalnym Stavanger uciekliśmy przed upałem do Muzeum Ropy Naftowej Petroleum Museum. Oglądaliśmy słynne konserwy sardynek, jedliśmy lody na cudnej kolorowej starówce.

I opalaliśmy się na plaży pod Trzema Mieczami Sverd i fjell wbitymi w skałę Hafrsfjorden.

W Rogaland czekała na nas skała Preikestolen. Pędziliśmy jak na skrzydłach. I wracaliśmy uskrzydleni.

Nastepnie trasą Lysevegen ponad taflą Lysefjorden dojechaliśmy do schroniska Øygardstølen skąd wspinaliśmy się na Kjerag. Głaz wiszący 1000 metrów nad fiordem.

Jadąc Narodową trasą Hardanger, Nasjonal Turistveg Hardanger, podziwialiśmy piękne wodospady. Dojechaliśmy do Tyssedal skąd ruszyliśmy na Trolltungę.

Wracaliśmy do domu doliną Romsdal Alp i Andalsnes. Mijając nasze upragnione, nie zdobyte jeszcze szczyty Trolveggen.

Spaliśmy na dziko i na parkingach. Zdarzało się, że na bardzo nowoczesnych kampingach. Kąpaliśmy się raz w misce na dworzu, raz pod prysznicem na minuty.

Zdarzało się że marzliśmy w nocy, lub muszki nas pożarły żywcem. Na kempingach widzielismy różne rzeczy, a każdy gospodarz był historią samą w sobie. Czasem zabawną czasem szkoda gadać i lepiej zapomnieć….

Złapaliśmy dwa mandaty. Za przekroczenie tylko 10 kilometrów na godzinę zapłacilismy dwa tysiące koron. I to dwa razy! Strasznie to odchorowaliśmy.

Wrócilismy odmienieni. Zrozumieliśmy, że nic wiecej do szczęścia nam nie jest potrzebne. Każdy dzień był przygodą i niespodzianką. Nie odzobaczymy tego nigdy. Tego nie zabierze nam nikt. Nigdy.

I tak zaczęliśmy chcieć żyć na Van Lifie, pozbyliśmy się wszystkiego co tak nieudolnie do tej pory zdobywaliśmy i choć to dziwne to czuliśmy, że mamy coraz więcej.

1 Email

Nordkapp, którego stara nazwa brzmi Kyskanes, a której nie używają już nawet lokalnie mieszkańcy był miejscem świętym. Przylądek Północny wyznacza równoleżnik 71°10’21 i koniec świata.

Klif Nordkapp od setek lat przyciąga żądnych przygód ludzi z całego świata. Cel jest wspólny, dotrzeć do najbardziej wysuniętego na północ zakątka Europy.

Tutaj jesteśmy tak daleko od bieguna jak i od Oslo. Tu zaczyna się droga europejska, albo kończy. Skąd można dotrzeć z najbardziej na północ wysuniętego Przylądka Północnego Norwegii do najbardziej na południe położonego Lindesnes.

Nordkapp Wrota Piekieł

Duchowni już od XVI wieku zapuszczali się w północne rejony Norwegii, ale najbardziej wysunięta na północ część Europy była wciąż nieodkrytym obszarem. Nieznaną i niebezpieczną północą. Wrotami piekieł. Tu dusze wypełniały jaskinie i z gardeł wydobywały przeraźliwe dźwięki.

Gdzie wszędzie wisiały suche ryby, ludzie żyli po 150 lat i zaklinali przyszłość. Pełni strachu wypełniali niepoznane części wyspy rysunkami węży morskich i wielorybów-trolli atakujących żaglowce.

Silne siły natury sprawiały, że obszar ten był niebezpieczną wodą, a marynarze i podróżnicy opowiadali wiele dramatycznych historii. Nasza będzie raczej radosna. No prawie.

Ogromny Nordkapp

Nordkapp to ogromny klif, nie znajduje się na kontynencie, ale ma własną wyspę Magerøya. Wyspa ma strome wybrzeże, na szczycie którego znajduje się falisty, rozległy płaskowyż.

Golfsztrom, ciepły wiatr północy

Ma przyjemny klimat dzięki Golfsztromowi. Zimą, Nocy Polarnej przypada 67 dni, która trwa od 18 listopada do 24 stycznia. Latem 77 dni Polarnego Słońca od 11 maja do 31 lipca.

Fauna i flora na Nordkapp

Roślinność jest rzadka, ale w osłoniętych od silnego wiatru miejscach walczy o przetrwanie mała brzoza i wierzba. Bezkres pustkowia jest przerażający. Tylko renifery zbyt udomowione dają poczucie obecności człowieka. Niepotrzebnie. Chcieliśmy czuć, że dalej nie ma już nic, że tutaj nadal jest kiedyś.

Powódź w Alcie

Wyjeżdżamy z Alty jest czerwiec, jest ciepło a rzeki ciężkimi wodami zalewają brzegi, zabierając nawet ludziom domy. Czuć niepokój. Ludzie przychodzą nad rzekę obserwować jej żywioł. Ona nic sobie z nich nie robi, jest tak przecież co rok. A może tej wiosny jakby bardziej.

Bo czerwiec na północy to wiosna. Im dalej na Nordkapp raczej przedwiośnie. Nieśmiałe, niepewne. Większość parkingów, zjazdów i atrakcji pokrywa jeszcze brunatna warstwa śniegu. Wszystko jest jakby brunatne. Niebo, droga, pobocze, bezmiar widnokręgu.

Finnmark

Pędzimy autem po bezdrożach podnieceni samotnością. Bardzo rzadko mija nas auto. Nie ma domów, drzew. Trawy jeszcze nie wzeszły, porosty i mech ma zgniły kolor. Doprawdy nie wiemy co te biedaki w puszystych futrach jedzą. Co innego te mijane w soczystych lasach Finnmarku, ale tutaj.

Mijamy tylko plamy brudnego śniegu, rwące potoki z śniegowymi czapami mając nadzieję, że na naszych oczach odłamią się i spadną do wody ukazując turkusowy kolor lodu. Pługi śnieżne stoją zapomniane, bezużyteczne czekając, kiedy znów będą królami szosy północy. Tak niezbędnymi dla ludzkich potrzeb.

Droga E6 przez Sennalandet ma prawie 90 kilometrów jest księżycowa, prosta i gładka. Miejscami widać tylko zęby pługów śnieżnych i pogryzione barierki. Które co roku wymieniają służby drogowe. Widocznie jeszcze nie zdążyli. Jeszcze jest za wcześnie.

Renifery Finnmarku

Widzimy na drodze stado Reniferów. Zatrzymujemy samochód, przez otwartą szybę auta dotykam nosa jednego z nich. Ma wielki nochal pokryty kurzajkami, boję się zarazić, ale to jest silniejsze ode mnie. Wyciągam palce dłoni, kładę na nosie. Bezcenna sekunda. Trwam w bezruchu, żeby go nie spłoszyć.

A on patrzy na mnie przekręconymi nienaturalnie zbyt mocno w przód oczami jakby miał zeza. Ma nadzieje, że dostanie coś do jedzenia.

Na łbie ma rogi. Robią wrażenie żyjących własnym życiem i jakby przeszkadzały mu.Powyginane, pokręcone, poplątane, jeden inny od drugiego z futerkową otoczką. Jakby porośnięte mchem. Przez to zwierzę wydaje się jakieś niedoskonałe a przecież jest doskonałe.

Saami z Karsjok i Kautokeino

Latem Saami pochodzący z Karsjok i Kautokeino wypasają tu setki reniferów, to ich letnie pastwiska. Stada transportowane są okrętami desantowymi Marynarki Wojennej.

Statki dobijają do brzegu plaży Magerøysundet unoszą swe paszcze wypuszczając ogromne stada zwierząt ku wolności, by mogły spędzić lato po ciężkim pracowitym, zimowym sezonie.

Renifery na Nordkapp

Renifery wyglądają jak zjedzone przez mole, ponieważ zmieniają futro, by w sierpniu nowe gęste futro lśniło na północnym słońcu. Kiedyś musiały przepływać same by szukać pastwisk teraz człowiek decyduje o ich losie bardziej niż kiedyś.

Coraz mniej miejsca mają do życia. Coraz bardziej łamie się ich naturę i oswaja, ale mają w sobie coś dziko nieufnego. Coś co powoduje, że żywimy nadzieję, że te tereny są wyludnione i nieuczłowieczone.

Kwestia Saamów

Im bliżej końca tym mniej dziko. Bezmiar zmienia się w wody Oldenfjordu, którego spienione fale zlizują piach z drogi. Mijamy kilka małych wiosek, których nazwy są w dwóch językach, a których nie umiemy nawet wymówić. Norweskim i Saamiskim lub Sapmi jak kto woli. Czuć odwieczny konflikt kulturowy.

To tu od zawsze potępiano i poniżano dzikich Saamów rdzenną ludność, która podążała za reniferami, gdy one granic nie uznawały. I choć Król Harald V przeprosił za norwegizację i choć od ponad 30 lat funkcjonuje Sametinget.

To Organ Doradczy Norweskiego Parlamentu, który miał reprezentować tych północnych, (czy reprezentuje to już inna sprawa) to konflikt trwa nadal na tle etnicznym i kulturowym. Tak jakby Saamowie nie umieli samo stanowić o sobie.

A może to konflikt interesów między hodowcami reniferów a tak zwanymi zwolennikami postępu i ogromnych inwestycji.

Tunel Nordkapp

Jedziemy E69 trasą wybudowaną w 1999 roku. Wjeżdżamy w Tunel Nordkapp, Nordkapptunnelen podmorski tunel pod Magerøysundet który połączył kontynent z Jałową Wyspą, czyli Magerøya na której jest Nordkapp.

Budowano go trzy lata ma długość prawie 7 kilometrów i dwa kilometry schodzi pod poziom morza. Wystarczy, bo poczuć ciśnienie w uszach. Obecnie jest to jeden z najbardziej spektakularnych odcinków drogi.

Droga FATIMA

O wdzięcznej nazwie FATIMA i nie jest drogą do portugalskiego Sanktuarium, a skrót od nazwy Fastlandsforbindelsen til Magerøya.

Ten 17 kilometrowy odcinek składający się z trzech tuneli i pięciu mostów kosztował miliard koron! I jak widać nie jest to koniec inwestycji. Mijamy place budowy. Widzimy, jak buldożery wgryzają się w góry i drążą dziury na nowe tunele. Widocznie ludziom za mało cywilizacji na tej Jałowej Wyspie.

Honningsvåg stolica Północnego Przylądka

Dawniej na Nordkapp dostać można się było tylko za pomocą promów między Kåfjord i Honningsvåg. Nam zwyczajnie szkoda, że tak nie pozostało.

Za tunelem dojeżdżamy do Honningsvåg oddalonym trzydzieści kilka kilometrów i ostatnim miastem przed Przylądkiem Północnym. Jest największym zamieszkałym miejscem, to małe miasteczko na bardziej osłoniętym wnętrzu wyspy. 

Honningvåg był znany jako Małe Chicago, jest wiodącym miastem na wyspie od ponad stu lat. To tu żyje większość niemalże 3 tysiące z 6 tysięcy mieszkańców wschodniego wybrzeża wyspy a wszystko w kolorowym stylu zabudowy choć wojnę przetrwał jedynie kościół z 1885 roku.

Reszta została spalona doszczętnie przez Niemców, tak jak zresztą cały Finnmark. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy duże trawlery fabryczne z Norwegii i zagranicy porywały dorsza na Morzu Barentsa i dostarczały go do fabryk w Honningsvåg w nocnych klubach toczyło się życie. 

U młodych, spragnionych mężczyzn towarzyskich kobiet na lądzie tańczyły nocą hormony, hamowane jedynie przez niekorzystną dla nich równowagę płci. Wyblakłe oczy czy braki w uzębieniu to ryzyko, z którym trzeba było się liczyć.

Honningsvåg na końcu świata wydało się wyjątkowo nowoczesne zbyt nowoczesne, jakby miejscowi drwili sobie z warunków i jakby zima ich nigdy nie nękała. Ale jakie miało być, skoro w porcie co roku cumuje ponad setka statków wycieczkowych.

Od niedawna nosi tytuł najdalszego północnego miasta na świecie. Pokonując Hammerfest.

Brama Przylądka Północy

Jest bramą Przylądka Północy. Od trzystu lat ten znaczący port rybacki pomału zmienia się w punkt wypadowy na Nordkapp, a całe jego życie skupia się nabrzeżu portowym. Cumuje tu słynny Hurtigruten i arktyczne wycieczkowce na Spitsbergen.

Na nabrzeżu, gości wita Troll olbrzymi rodem z Geiranger, kafejki, sklep z pamiątkami, wspornik Meridian wzniesiony na cześć pomiarów globu ziemskiego w 1895 roku i pies bernardyn Bamse.

Czerwiec w mieście jest jeszcze cichy i pusty. Miasto nie wstało z zimowego snu. Wszystko zamknięte. Nie dostaniemy się do Muzeum Przylądka Północnego Nordkappmuseet.

Nie poznamy historii wypraw na kraniec Europy. Nie zobaczymy słynnego generatora prądu z pancernika Tripitz, ani największej na świecie skóry z niedźwiedzia polarnego.

Nie poznamy historii jego upolowania.  Nie odwiedzimy też legendarnego baru „Nøden” by obejrzeć słynną rewię. Nie ujrzymy też Kraba Królewskiego czołgającego się u wybrzeży. Dobrze, że choć do pomnika psa możemy się przytulić.

Parking na Nordkapp

Ostatnia kręta droga i wyłania się przed nami olbrzymi, pusty parking z budkami kontrolnymi. Miliony ton asfaltu. Wygląda trochę jak granica w Karlskronie po odpłynięciu promu. Zatrzymujemy się przy jednej z nich, ale ni żywej duszy.

Nigdzie turystów. Nikogo z 200 tysiące ludzi odwiedzających rocznie Przylądek Nordkapp.

Gdzie sznury kamperów staruszków z bogatych krajów, gdzie starość to nie wyrocznia. No gdzie? Jesteśmy sami. Wiedzieliśmy, że księdza Francesco Negri raczej nie zobaczymy, bo on był tu pierwszym turystą, ale żeby nikogo.

Na końcu parkingu stoi okazały, nowoczesny i wielki budynek kompleksu Nordkapphallen. Dziś zakotwiczony w klifie dający schronienie przed siłami natury na ostatniej prostej w kierunku Oceanu Arktycznego.

Hala Nordkapp

Parkujemy prawie przy wejściu, czuć porywy wiatru. Jeszcze nie wiemy, że jesteśmy jedynymi, pierwszymi i ostatnimi turystami tego dnia. Wita nas sympatyczny młody chłopak, pracownik. Przedstawia wyuczoną regułkę informacyjną na temat hali i tego z czego możemy skorzystać a raczej z czego nie możemy.

Jesteśmy małą grupą więc nikt restauracji dla nas nie otworzy, ale kino i owszem. Słono płacimy i po wymianie informacji rozmawiamy trochę luźniej.

Chłopak jest z Alty codziennie dojeżdża autobusem tu do pracy. Polka jest szefową kuchni. Był w Ålesund, czyli tak jakby u nas. Mówi też jedno zdanie. Jesteście odważni, że przyjechaliście dzisiaj. Ale brzmi to jak niepoważni.  Wkrótce mamy przekonać się, dlaczego.

Klif Przylądka Północy

Jesteśmy bardzo przejęci i podekscytowani tym, że dotarliśmy. Zapinamy kurtki i wychodzimy na zewnątrz na plac, który wieńczy kręcący się globus. By go dotknąć i zrobić upragnione fotografie. Pierwsze dziesięć metrów pokonujemy raczej normalnie by nagle poczuć żywioł siły wiatru.

Pierwszy raz w życiu musimy trzymać się barierki by dojść do celu i odwracać głowę od wiatru by złapać oddech. Porywy są tak mocne, iż mamy wrażenie, że gdyby nie siatka ogrodzenia to już dawno pływalibyśmy jakieś 300 metrów niżej w wodach klifu Przylądka Północy. Śmiejemy się do utraty tchu.

Czekamy, aż podmuchy ustaną by móc zrobić kolejne kilka kroków i cudem cyknąć kilka zdjęć. Wiatr wieje z prędkością 80 km na godzinę, ale tu na klifie trochę jakby mocniej. Nie słyszymy się, bo głos porywa wiatr.

Niebo choć mroczne wcale takie nie jest. Jest cudownie. Wszystko nam się podoba, nawet wiatr i nasza bezradność wobec niego. I to pustkowie. Tego właśnie chcieliśmy. Odludzia i poczucia respektu wobec sił natury.

Stanęliśmy na gigantycznym balkonie z widokiem na bezkresne morze i idealny horyzont połączony ze sobą razem na wieki. Jeśli dodamy to bezludzie i wyobrazimy sobie piękno nocnego słońca rozumiemy, dlaczego tysiące turystów przyjeżdża tu rok w rok doświadczać przestrzeni świata.

Czujemy się jak mikroskopijne części doskonałej nieskończoności wszechświata.

Globus Nordkapp

Globus wydaje się mniejszy niż na zdjęciach, zbudowany w 1978 roku, jest symbolem Przylądka Północnego jako globalnego miejsca spotkań. Tutaj ludzie z całego świata spotykają się i dzielą zachwyt pięknem ogromnego klifu i bycia na krańcu Europy.

Wracamy do hali. Skóra na twarzach i rękach jest czerwona od wiatru i piecze. Chłopak smaży wafle i jeszcze ciepłe zjadamy z kawą i dżemem. To taki luksus samotnego zwiedzania mekki podróżników.

Nie wzniesiemy toastu szampanem ani nie zjemy obiadu w restauracji, nie wyślemy pocztówki ze stemplem z lokalnej poczty, ale spacerujemy podziemiami oglądając wystawy, jaskinie, multimedialne prezentacje, zdjęcia.

W hali znajduje się Muzeum Tajlandzkie otwarte na cześć Króla Syjamu, Chulalongkorn, obecnie Tajlandii który przybył z wizytą w 1907 roku.

Hala została zbudowana wokół kamienia, na którym król wyrył swoje inicjały a która jest traktowana jak pierwsza księga gości. Ogromny kamień można oglądać pod przeszkloną gablotą w hali.

Tu historia miesza się z nowoczesnością, czuć ogromne pieniądze jakie pochłonął ten projekt. Ale robi wrażanie i a przecież o to chodziło. Nasuwa się refleksja, czy gdyby na Nordkapp był tylko klif i gdyby człowiek nie wkopał się w niego swoimi pazurami próżności a droga do niego wiodła przez wodę nie asfalt.

I czy gdyby trzeba było się wspinać na klif od strony zatoki to ilu by tu nas przybyło. Może prawdziwi podróżnicy. Na pewno nie my, zwykli konsumpcyjni turyści. Smutne prawda.

Nordkapp symbolem światła

W społeczeństwach prymitywnych w dawnych czasach religia kojarzyła się z ciemnością i światłem, symbolami życia. Dziś współczesny człowiek wciąż szuka drogi odnosząc się do tych samych symboli i poszukiwania życia wiecznego w świetle i w dniu trwającym 24 godziny, aby mógł przejść z dnia na dzień bez ciemności jako symbol jasnego życia.

Być może Przylądek Północny jest wielkim balkonem, na którym można uwiecznić podobnie jak prymitywny człowiek życia w świetle, nie mroku.

Kaplica na Nordkapp

Może dlatego ludzie przybywający od VI wieku tu, na koniec świata nadają temu miejscu religijne znaczenie. Tu spotykają się ludzie z całego świata i różnych wyzwań. Kaplica św. Jana

Nazywana też kaplicą Apostoła Światła jest zatem, najdalej wysuniętą na północ ekumeniczną kaplicą na świecie.

Znajduje się w hali jest wykuta w skale. Tutaj każdy niezależnie od wiary, może znaleźć miejsce na refleksję i medytację. Kaplica ma trzy symbole, Chrystusa, Krzyża i Gołębicy.

Jedynymi symbolami które mogą pogodzić wszystkie wyznania. St. Johannes Kapell jest dziełem norweskich artystów i rzemieślników. Muzyka, która jest odtwarzana skomponował i zadedykował Jan Garbarek utalentowany muzyk Jazzowy Norwegii.

Tutaj tez odbywają się śluby, chrzty oraz nabożeństwa. Po wejściu do kaplicy zapalają się światła a muzyka rozbrzmiewa w uszach. Naprawdę czuję się Stwórcę, cokolwiek dla każdego on znaczy. Byliśmy tam sami. I jest coś magicznego w tym miejscu. Czuję się siłę wiary.  

Film o 4 porach roku na końcu świata

Podziwiamy piękną panoramę tym razem za szkłem okien galerii. Oglądamy film panoramiczny o czterech porach roku na Nordkappie „Nordkapps 4 årstider i już żałujemy, że nie dotarliśmy tu zimą jadąc za pługiem w tumanach fal bryzgającego śniegu Roadtripem jeden za drugim. Tam i z powrotem.

Sławni odkrywcy na Nordkapp

Sławę i popularność Przylądek zdobył dzięki błąkającemu się kapitanowi statku Bonaventure w 1553 roku. Szukając drogi do Azji Richard Chancellor przepływając koło potężnego górskiego klifu oblicza położenie i nazywa go Przylądkiem Północnym a norweska nazwa Nordkapp jest po prostu tłumaczeniem tego.

Blisko sto lat później włoski ksiądz i podróżnik Francesko Negri przybywa pieszo na ten sam klif w 1664 roku i tak pisze: I oto staję na Przylądku Północnym, najdalszym punkcie Finnamarku, na krawędzi świata. Tutaj świat się kończy, tak jak i moja ciekawość, a teraz da Bóg, powrócę do Danii i do mojej ojczyzny. On który przebył dwuletnią wyprawę po Skandynawii na pieszo w tym miejscu poczuł spełnioną misję końca wyprawy.

To musi być wspaniałe uczucie. Dojść do końca ziemi, gdzie nie ma już nic i zaspokoić swoją ciekawość. Później w 1798 roku Giuseppe Acerbi odkrywca, pisarz, archeolog i muzyk podziwiając to miejsce i tak napisał: Tu czuje się jak twórca. I tworzył słynne dzieła.

W tym samym roku znanym gościem był też w 1798 roku książę Ludwik Orleański, późniejszy Król Francji Ludwik Filip XVII. Dotarł w te odległe rejony, aby uniknąć śmierci z rąk francuskich rewolucjonistów. Szukał pocieszenia u córki księdza w Måsøy, pozostawiając nieślubne dziecko i swoje ślady DNA na północy, które wciąż płynie w żyłach rybaków.

Z wdzięczności zostawia swoje popiersie. Majestatyczne marmurowe selfie w 3D na którym wcale nie jest przystojny.

Wizyta Króla na Nordkapp

Większość pocztówek już z 1900 roku przedstawia północne słońce na tle pomnika Króla Oskara II ówczesnego władcy Norwegii i Szwecji będących w Unii, który stał w miejscu obecnego Globusu, i oznaczał najdalszy punkt królestwa. Król dużo opowiadał o wyprawie na daleką północ.

Jego statek zakotwiczył w Hornvika w 1873 roku, tuż poniżej Przylądka Północnego, a energiczny młody król wspiął się na 1000 stopni na płaskowyż bez żadnych problemów. Teraz przed głównym wejściem do ośrodka leży pamiątkowy kamień.

Wizyta wzbudziła zainteresowanie światowej prasy a turystyka wystartowała pełna parą. Już w 1875 roku pierwsza grupa turystów przypływa statkiem wycieczkowym.

zdjęcie z hali Nordkapp które przedstawia port Hornvika

Dawna hala przylądka Nordkapp

Nim powstała hala, w lipcu 1891 roku na drugim końcu płaskowyżu otwarto Pawilon Szampański domek, w którym serwowano Szampana, a który to zwyczaj zapoczątkował Carl Vogt i jest celebrowany do dziś, tutaj turyści szukali schronienia lub wysyłali pocztówki. Pawilon został zamknięty na stałe w 1914 roku. Był to pierwszy drewniany domek, w którym była poczta i poczekalnia.

W latach 30 XX wieku dobudowano nowy budynek, który zastąpił stary pawilon. W 1933 roku przebudowano go na poczekalnie, a toalety przeniesiono do osobnego małego budynku.

Dawne domy na płaskowyżu Nordkapp nie spłonęły jesienią 1944 roku jednak w 1947 roku poczta była już tak bardzo zniszczona, że trzeba ją było rozebrać i odbudować ze starych materiałów. Podczas budowy nowego Nordkapphallen dom został wykorzystany jako barak pracy i zburzony w 1958 roku.

zdjęcie z hali Nordkapp, przedstawia dawny przylądek

Centrum Nordkapp

Obecnie trzy piętrowa kondygnacja Nordkapphallen, czyli centrum Nordkapp zostało ukończone w 1958 roku a oficjalnie otwarte 2 lipca 1959 roku. Ale jest tak nowoczesne i zadbane jakby zostało otwarte wczoraj. Robi ogromne wrażenie. Znaczna jego część jest wykuta w skale.  

Zaprojektowali go dwaj architekci Peder Cappelen i Torjørn Rodahl. Kiedy w 1956 roku otwarto drogę na Nordkapp liczba turystów drastycznie wzrosła, a wraz z nią potrzeba lepszej obsługi i lepszej przestrzeni dla odwiedzających.

Nim powstała droga turyści i goście musieli wspinać się po stromym zboczu cumując łódź w Hornvik około kilometra na południowy wschód od klifu.

Latem 1999 roku Król Harald otworzył połączenie lądowe z przylądkiem północnym. Trochę szkoda przechodzi nam przez myśl. Teraz wygoda i łatwa komunikacja odebrała trochę niedostępności temu miejscu. Stało się zbyt łatwe do zdobycia, dla każdego.

Dziś łodzie, samoloty i autobusy sprawiają, że to mitologiczne miejsce jest popularnym celem podróży. Zbyt popularnym i zbyt dostępnym.

zdjęcie z hali Nordkapp, przedstawia dawną poczekalnie

Projekt Dzieci Ziemi

W 1988 roku na przylądku Północnym miał miejsce wspaniały projekt autora Simona Flema Devolda. Dzieci Ziemi. Siedmioro dzieci, wybranych losowo tj. Jasmine z Tanzanii, Rafael z Brazylii, Ayumi z Japonii, Sithidei z Tajlandii, Gloria z Włoch, Anton z Rosji i Louise z Ameryki.

Wykonało płaskorzeźby, przedstawiające ludzkie twarze, które odlano z brązu by stanęły na zewnątrz hali wraz z cudownym posągiem kobiety z dzieckiem wykonanym przez artystkę Eve Rybakken.

Dzieci Ziemi symbolizują współpracę, przyjaźń, nadzieję i radość ponad granicami. Projekt rozpoczął się w 1989 roku i co roku na początku czerwca przyznawana jest nagroda humanitarna na rzecz dzieci na całym świecie poszkodowanych przed głód i wojny. W walce o ich lepszy byt.

Członkostwo Nordkapp Club

Każdy kto odwiedza Nordkapp może zostać członkiem The Royal North Cape Club od 7 czerwca 1984 roku cały płaskowyż przeszedł pod zarząd gminy. Club jest lokalną społecznością i ma za podstawowy obowiązek propagować wiedzę o Przylądku, jego historii i naturze.

Członkostwo jest sprzedawane w głównej hali a dochód trafia do lokalnego funduszu ochrony środowiska. Członkostwo można podpisać tylko osobiście. Wszyscy członkowie The Royal North Cape Club mają dożywotni bezpłatny wstęp na Nordkapp.

Wybite szyby na Nordkapp

Kończymy zwiedzanie hali, zamierzamy obejść jeszcze drugą stronę i obejrzeć płaskorzeźby, ale wiatr porywa kamienie z parkingu tak mocno, że ból uderzeń o skórę jest zbyt silny byśmy mogli spacerować. I wtedy zauważamy wybite tylne szyby samochodu, popękane na drobny mak które utrzymuje jedynie folia przyciemniająca przyklejona do okien.

Chwila konsternacji. Próbujemy ogarnąć co się stało i dociera do nas, że kamienie te, które tak boleśnie uderzały nas po nogach wybiły też szyby w naszym busie.

Jesteśmy podłamani, szyby wstawimy, ale nie dotrzemy do cypla z widokiem na morze i ścianę urwiska Nordkapp. Na tym wietrze jesteśmy bez szans. Czujemy niedosyt, który miesza się z rozczarowaniem. Ale z drugiej strony dobrze, że wina jest po stronie wiatru.

Golfsztrom pokazał swoja siłę. Przecież targał nami jak liśćmi, a raczej jak szmatami. Gdyby zawinił człowiek lub nasze postepowanie nie potrafilibyśmy tego wybaczyć. Teraz pokornie wsiadamy do samochodu, by rozpocząć samotną powrotną drogę ku cywilizacji.

Tak jak po wizycie w Tromsø gdzieś tam w środku czujemy, że to nie koniec z północą, że ten hen północny jest gdzieś w nas i musimy tu wrócić. Po to to wszystko.

Gjesvær wioska rybacka końca świata

Ale jedziemy dalej na zachód tutaj krajobraz łagodnieje. Zamiast stromych klifów piękne wysepki przypominające rafy. To tam leży wioska rybacka Gjesvær. Osada istnieje od czasów wikingów i pięknym archipelagiem idyllicznych wysp i wysepek, mieszka tu przez cały rok zaledwie 120 osób.

Rezerwat ptaków Gjesværstappan

Wokół wioski na trzech wyspach znajduje się rezerwat przyrody Gjesværstappan gdzie gniazduje wiele gatunków ptaków. Jeden z największych siedlisk w Norwegii. Gniazdują tu Maskonury, Rybołowy, Kormorany.

W sumie 3 miliony ptaków Na morzu jest dużo planktonu dzięki temu wody obfitują w ryby a ptaki mają pożywienie. Niestety z obszaru zniknęły lwy morskie, foki i wieloryby i nietrudno się domyślić kto wygrał te nierówną walkę o terytorium i życie w nim. Stąd też organizowane są wycieczki Birdsafari by podglądać ptaki walczące o najlepsze miejsca na gniazda i rozpocząć sezon lęgowy na oczach setek ludzi.

Brama kościelna czyli Kirkeporten

Skarsvåg z kolei to najbardziej na północ wysunięta wioska na świecie. Dziś mieszka tu około 60 osób, choć kilka dekad temu było ich pięć razy więcej. Z wioski można dojść do Bramy Kościelnej, Kirkeporten która jest naturalnym skalnym łukiem, przez który można podglądać Nordkapp i nigdy niezachodzące słońce.

Mały port przylądka Kamøyvær

Jest mały port, który skupuje ryby z lokalnych kutrów jest fabryka Stokfisza w którym pracują Polacy. Kamøyvær natomiast jest sam w sobie małym fiordem, cichą zatoką, gdzie ludzie pomiędzy wielkimi głazami pobudowali i kolorowe domki.

Wioski rybackie północy

Wszystkie wioski rybackie Fiskeværet są jakby zapomniane, żyją raczej dla turystyki niż z ryb. Wiele pustych porzuconych domów, wszechobecna cisza i pustka. Na wpół wymarłe uliczki. I tylko starzy przywiązani do miejsca ludzie, pamiętający czasy świętości, ale i oni pomału umierają razem z wioską.

Ostatnie komórki cywilizacji w potężnej nagiej przyrodzie. Umiera wszystko co cywilizacja nie jest w stanie pochłonąć. Umiera wszystko co człowiek nie chce ujarzmić.

Tak modna ostatnio forma turystyki, czyli zgodna z naturą jest jedynie cichym marzeniem, bo my ludzie pozbawieni instynktu przetrwania inaczej postrzegamy kontakt z naturą. A ona nas nie potrzebuje.

Jedno jest pewne. Wrócimy tu zimą.Przysięgamy.

0 Email